Najciekawsze notki z bloga na starej szarlatańskiej witrynie cz. 2
Notki z antykwarycznego bloga – skup książek, klienci, wydarzenia z 2008 roku.
WARTO ŻYĆ!!!
26.09.2008.
Właśnie dziś, po 10 miesiącach ciągłych upadków i mozolnego wznoszenia się z kolan, po dziesięciu miesiącach walki z rakiem(carcinoma praeinvasivum)
podczas których spędziłem w szpitalu łącznie ponad 1,5 miesiąca, po 2 operacjach i chemioterapii, po chwilach załamań i ciągłej wiary w to, ze może i będzie lepiej, po tym wszystkim właśnie dziś odebrałem wyniki –
c a ł k o w i c i e w y l e c z o n y .
A biorąc pod uwagę, że to blog o książkach to polecam wszystkim – zarówno tym, którzy szukają siły w swojej walce jak i tym, którzy walczyć nie muszą – prace J. Murphy’ego Potęga podświadomości i inne z serii, choć na pierwszy rzut oka nie da się ich czytać jeżeli nie jest się akwizytorem Amwaya, to po bliższym poznaniu zyskują na wartości. Nie raz przywracały mi siły i pogodę ducha wyrywając z najczarniejszych chwil. Jestem też przekonany, że zgodnie z ich przesłaniem każda choroba zaczyna się i kończy się w naszej głowie – i tam trzeba przede wszystkim szukać pomocy. Warto też zajrzeć do prac Simontona.
Być może wkrótce będę miał okazję szerzej opowiedzieć o tym okresie – dostałem propozycję wydania wspomnień dotyczących wydostawania się z choroby. Jeżeli starczy mi odwagi aby ponownie zanurzyć się w tych złych, ale pełnych miłości i nadziei dniach z pewnością dam o tym znać również na łamach tego bloga.
2008-09-24
Bezkrwawe łowy w antykwariacie 1
Po przeczytaniu najnowszego Cejrowskiego nabrałem ochoty na wielka przygodę wśród dzikich ludów i równie niebezpiecznych zwierząt. Ponieważ dzicy ludzie zaglądają tu sami od czasu do czasu(ostatnio usłyszałem, że antykwariat we Wroclawiu to przykrywka – naprawdę szmugluję książki do stolycy i tam 'trzepię’ kasę), zostały zwierzęta, ale czasy papcia Hemingwaya minęły bezpowrotnie, więc miast sztucera ze ściany zdjąłem niezawodnego canona i oto co udało się zdziałać:
Dziś pierwsza partia zdjęć – zrobiona w ostatnich promieniach nocy – z sówką, która jakiś czas temu zagnieździła się w antykwariacie… i ma się dobrze
2008-07-30
Rozterki antykwariusza – czyli jak kończy się przeglądanie starych gazet
W zeszłym roku zmarł Lucio Fontana a u nas w kraju położył się Nikifor. Smutno. Kiepska informacja jak na drugą stronę magazynu – tak, tak rozpoczął się Przekrój w 1969 r.
A pozostała część pisma zupełnie jak dziś – dowcip i kronika kryminalna, socjalizm, podróże i moda oo tu może niezupełnie jak dziś – zakochałem się w Diorze „płaszczyk z klapami”, noo może nie bez znaczenia jest też klasa francuskiej modelki… Kurcze dziś ma z 90-lat… trochę szkoda… Za to się cieszę, bo Pancerni są już na dużym ekranie! Zapomniałem: byli w ’69 r. Ech ciężkie jest życie antykwariusza.
A dziś wśród czarnych płyt wyszperałem Nikifor-a właśnie, grupy No to co
.
Na wyblakłym papierze, malowane anioły
Święci pańscy w pokłonach, pochylają swe głowy
Długie wąski uliczki giną gdzieś w perspektywie
A na niebie jak z waty chmury płyną leniwie.
.
W dali góry, a na nich las zielony, majowy
Kościół z wierzą wysoką rozdzwoniły się dzwony.
Dzwony dzwonią i dzwonią, śpiew ich płynie daleko.
Cichnie w wąskich uliczkach i zamiera nad rzeką.
.
Na papierze anioły, śpią w przydrożnych kapliczkach.
Przy nich kwiaty i kwiatki w kolorowych doniczkach.
Słońce świeci wysoko, odpoczywa na piasku,
Kolorowe jak piłka na dziecięcym obrazku.
2008-07-25
Płatności elektroniczne
Prawie każdego dnia, słyszę pytanie: – Czy można u Państwa płacić kartą?
Otóż nie, nie można i jak długo to będzie możliwe nie będzie można. Dlaczego? Z prostego powodu, koszt zakupu i utrzymania terminala musiałby się znaleźć w książkach. Jeżeli mają być tanie, musimy posługiwać się gotówką. Dlaczego mamy oddawać bankom nasze ciężko zarobione pieniądze? Te zarobione łatwo też. Jeżeli przyjmiemy, że budżet rodziny wynosi 5 tyś miesięcznie to daje 60 tyś rocznie. 2%, które bank pobiera za opłatę to 1 200 zł + koszt utrzymania terminala rozłożony na wszystkie towary.
Między innymi popularność tego typu płatności przyczynia się do drożyzny w sklepach. Tym bardziej, że mamy tu do czynienia z kwadraturą koła – bank pobiera prowizję 2% – ceny rosną o 2%, ale bank dalej pobiera 2% od nowej ceny, te muszą więc znowu wzrosnąć. Dlatego preferuję płatność gotówką, także w swoich prywatnych zakupach posługując się nią zawsze gdy to tylko możliwe do czego i Państwa zachęcam.
Zasłyszane od zaprzyjaźnionego antykwariusza 🙂
– Dlaczego ta książka o kotach nie ma ceny? Chciałbym ją kupić.
– Tej książki nie można sprzedać, można ją jedynie podarować.
– W takim razie chcę ją dostać.
– Dobrze, ale nie będzie mógł Pan jej zwrócić i …
– Nie szkodzi! Chce ją dostać!
Facet wychodzi z antykwariatu. Wraca do domu a tu za nim biegnie kot. Odwraca się ponownie i są już trzy koty. Przyspiesza kroku, ale kotów robi się coraz więcej. wreszcie zaczyna biec a za nim morze kotów z całego miasta. Wreszcie skoczył z mostu do rzeki. Koty skoczyły za nim, wszystkie się utopiły. Następnego dnia wraca do antykwariatu.
– Dzień Dobry
– Dzień Dobry, ostrzegałem że nie będzie Pan mógł oddać tej książki.
– Nie chcę jej oddawać. Przyszedłem po książkę o politykach.
Święta, Święta…
…I teraz w tym rzecz cała,
by się życzenia spełniły…
Świeciła gwiazda na niebie
srebrna i staroświecka.
Świeciła wigilijnie,
każdy ją zna od dziecka.
Zwisały z niej z wysoka
długie, błyszczące promienie,
a każdy promień – to było
jedno świąteczne życzenie.
I przyszli – nie magowie
już trochę podstarzali –
lecz wiejscy kolędnicy,
zwyczajni chłopcy mali.
Chwycili w garść promienie,
trzymają z całej siły.
I teraz w tym rzecz cała,
by się życzenia spełniły.
(Leopold Staff)
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzymy Państwu zapachu choinki, pomarańczy, piernika i jabłek z cynamonem, ognia w kominku i śniegu za oknami, radości wspólnego kolędowania oraz spokojnej i ciepłej rodzinnej atmosfery.
A Nowy Rok niech przyniesie Państwu same dobre i piękne dni, jak również czas, by w codziennym pędzie znaleźć chwilę na ciekawą lekturę.
Kaktus w sercu Barbara Jasnyk
mam jakieś niejasne obawy przed wydziedziczeniem prawdziwego autora z nazwiska, przed tym aby to się nie stało regułą – aby szulerzy od telewizji i mas nie zawładnęli także literaturą i
Pod koniec listopada ukazała się książka Barbary Jasnyk Kaktus w sercu. Wśród najbardziej popularnych wyników wyszukiwania możemy przeczytać wyłącznie tyle, że Barbara Jasnyk jest bohaterką serialu tv. Jeżeli ktoś ma jakieś zdanie na ten temat, chętnie go posłucham, bo ja mam mieszane uczucia.
– Nie wiem, kto tak naprawdę jest autorem – scenarzysta serialu, aktorka, serial ma charakter biograficzny i istnieje autorka Barbara Jasnyk?
– Z jednej strony pomysł wydaje się interesujący, nowatorski i godny uwagi. Z drugiej strony mam jakieś niejasne obawy przed wydziedziczeniem prawdziwego autora z nazwiska, przed tym aby to się nie stało regułą – aby szulerzy od telewizji i mas nie zawładnęli także literaturą i żeby ta nie stała się w przerażającej mierze literaturą dla fanów serialowych zmagań. Żeby nie stało się to samo co z muzyką: w radio nie usłyszymy dziś całej masy wykonawców – i nie mam tu na myśli Pendereckiego, ale muzyki rozrywkowej może jedynie o gram bardziej ambitnej od Dody.
P.S.
Zakończyła się ankieta oceniająca nową stronę Szarlatana. Cieszymy się, że przypadła Państwu do gustu. Wkrótce odsłonią się jej nowe możliwości.
Pół roku Szarlatana na naszej-klasie
Szarlatan ma już 80-ciu znajomych 🙂
Imię:
Szarlatan
Miejscowość:
Wrocław
Nazwisko:
Antykwariat-Galeria
Już pół roku mamy konto na portalu: nasza-klasa.pl. Aż 80-osób z Państwa nas odnalazło i uznało się za sympatyków galerii. Dziękujemy. Pomysł początkowo wątpliwy a nawet karkołomny okazał się trafionym. Dzieki niemu nawiązaliśmy kontakty nie tylko z czytelnikami, ale również z pisarzami i to zarówno rango krajowej: jak Andrzej Pilipiuk, jak i wrocławskimi debiutantami np. z Agnieszką Gil(będzie w najbliższą sobotę promować swoją książkę na Targach Książki w BWA – polecamy).
Dziś doszły kolejne książki dotyczące II Wojny Światowej oraz trochę współczesnej fantastyki(Grzędowicz, Gaiman).
Andrzejki
Im dalej wstecz spoglądamy, tym bardziej widzimy przyszłość.
Winston Churchill
Dzis Andrzejki, ponoć przyszłość rysuje się dziś wyraźniej a tafla wody gdy w nią głęboko zajrzeć pokazuje to co jest, co było a czasem i to co będzie. Dziś nizamy nasze przeczucia, marzenia i strachy na lany wosk, próbując z nich odczytać dokąd zmierzamy?
Jutro nie jest zagwarantowane nikomu, ani młodemu, ani staremu. Być może, że dzisiaj patrzysz po raz ostatni na tych, których kochasz. Dlatego nie zwlekaj, uczyń to dzisiaj, bo jeżeli się okaże, że nie doczekasz jutra, będziesz żałował dnia, w którym zabrakło ci czasu na jeden uśmiech, na jeden pocałunek, ze byłeś zbyt zajęty, by przekazać im ostatnie życzenie.
Gabriel Garcia Marquez
Zakończyły się Andrzejki w Szarlatanie. Nasza wróżka pomogła podjąć decyzję wielu osobom. Dziękujemy za zainteresowanie i pamięć. Przyznajemy(ja trochę bardziej, wróżka trochę mniej), że i Ci z Państwa którzy mówili: lepiej nie znać swej przyszłości, również mieli rację.
Czy pomidor jest czerwony?
Dziś zakończyła się ankieta pt.:
Czy pomidor jest czerwony?
Wyniki:
Jest zielony.
6 42.9%
Nie
3 21.4%
Tak
3 21.4%
Nie wiem
2 14.3%
Oczywiście wszyscy Państwo mieliście rację. Gratuluję abstrakcyjnego poczucia humoru. Kolejna ankieta dotyczy wizerunku nowej strony Szarlatana. Zapraszam też do zgłaszania pomysłów na ankiety, które pojawią się w przyszłości, pomysły proszę zgłaszać mailowo lub w komentarzu do niniejszego posta.
Przybywają kolejne galerie w dziale Fotografie Szarlatana. Zapraszam do przeglądania i komentowania.
UWAGA KSIĄŻKA
Obejrzyj film i zagłosuj w najnowszej ankiecie
Paryskie Wspomnienie
I to, co nazywaliśmy kochaniem się, znaczyło może, że stałem przed tobą z
żółtym kwiatem w ręce, ty zaś przytrzymywałaś dwie zielone świece, a wiatr wiał
nam w twarze deszcz wyrzeczeń, pożegnań i biletów metra.
Julio Cortazar
Gdy byłem w Paryżu po raz pierwszy kochałem już Cortazara, ale niewiele
wiedziałem o jego prywatnej biografii. Przez cały wyjazd włóczyłem się wśród
ulic i bulwarów, na podobieństwo Magi i Horacia chłonąc specyficzną atmosferę
kamienic, ulicznych grajków, artyzmu wylewającego się na bruk, kawiarń, i
naturalnie najlepszego na świecie, bo francuskiego wina. Ostatniego dnia, jakby
od niechcenia odwiedziłem cmentarz Montparnasse, jakie było moje zdziwienie gdy
na tablicy u wejścia – informującej o sławnych rezydentach, tego przybytku
dostrzegłem nazwisko ulubieńca.
Ruszyłem we wskazanym kierunku i kiedy byłem już tuż… zabrzmiał dzwon. Spod
ziemi wyrósł Murzyn-dozorca i wygonił mnie z cmentarza, który był właśnie
zamykany.
Podczas ostatniej wizyty ponownie trafiłem na Montparnass – tym razem
pierwszego dnia po przybyciu. Jak zwykle poruszając się po mieście bez planu i
kompasu kierując się od Centaura Cezara w stronę Saint Germain, ujrzałem na
swej drodze czarną wieżę i ruszyłem ponownie na spotkanie mistrza.
Po przetrąśnięciu wskazanego obszaru, okazało się jednak, że mogiły brak.
Ponownie pojawił się Murzyn na meleksie, tym razem jednak – wręczył mi mapę
cmentarza. Ścieżka okazała się być w zupełnie innym miejscu niż mi się zdawało
i już po chwili stanąłem nad grobem. Prostym, ale niezwykłym. Pełnym sladów po
przyjeżdżających tam z całego świata czytelnikach. Tym razem odważyłem się
jedynie sfotografować nagrobek. (Fotografie szarlatana/Podróże/Paryż) Może
następnym razem, i ja odważę się zostawić po sobie ślad – podnieść z Ziemi
kamień i miast rzucić go w wodę położyć na granitowej płycie.
O byciu rozumianym bądź niezrozumianym
W kontaktach z innymi przedstawicielami swojego gatunku kierowałem się często jedną zasadą.
Nigdy specjalnie nie zależało mi na tym aby być lubianym, dając prawo tym którzy mnie nie lubi aby zostali przy swoim zdaniu. Nie zależało mi też na sławie ani popularności – jeżeli tak można określić nimb otaczający szkolnych przywódców.
Często chciałem jednego, aby Ci – których kocham lub darzę przyjaźnią i zaufaniem rozumieli mnie. Przez wiele lat zrozumienie wydawało mi się kluczem. Później powoli i od tego odszedłem pojmując, że można być z kimś blisko i bez tego zrozumienia z jego strony. A teraz trafiłem u Łysiaka w Ostatniej Kohorcie na ładne podsumowanie tego sposobu myślenia. Otóż zwraca uwagę na to, że istnieje także wolność od bycia rozumianym. Ten specyficzny rodzaj wolności do której trzeba dorosnąć lub dorastać za każdym razem, gdy ktoś podnosi w gorę kamień.
Agatha Christie w Szarlatanie
Od kilku dni osobną półkę zajmują książki niekwestionowanej Damy Kryminałów – Agathy Christie…
…zapraszamy wszystkich miłośników przygód detektywa Poirot – posiadamy w sprzedaży ponad 60 kryminalnych perełek!
Agata
A ja nie był bym sobą gdybym nie dodał jakiegoś ciekawego cytatu z Królowej Kryminału. Dziś na wesoło:
Pięć małych świnek
Jedna świnka na targ biegała,
Druga świnka w domu siedziała,
Trzecia świnka mięsko zajadała,
Czwarta świnka nic nie miała,
Piąta świnka „Kwi, kwi” kwiczała.
Przeczytane Tomasz Koziarski Socjopata w Londynie
Przeczytane: Socjopata w Londynie, Daniel Koziarski
Od dłuższego już czasu stałym gościem naszego bloga jest pewien pisarz. Dotychczas nasza wirtualna znajomość opierała się głównie na wymianie poglądów i komentarzy, dotyczących publikowanych przez obie strony artykułow.
Kiedy więc przed paroma tygodniami pojawiła się w antykwariacie książka „Socjopata w Londynie” Daniela Koziarskiego (bo o tym autorze tu mowa), z zapałem „rzuciliśmy się” do lektury.
Mój odbiór powieści jest skrajnie subiektywny. Jako że sama miałam okazję spędzić jakiś czas pracując w Irlandii, na sytuacje, w których znajdował się bohater, patrzyłam przez pryzmat własnych doświadczeń i spostrzeżeń. Mam tu na myśli oczywiście ogólnie pojęte zasady, rządzące życiem emigranta na Wyspach – bo indywidualne „dokonania” Tomasza to zupełnie odrębny przypadek…
Jak sugeruje tytuł – Tomasz jest klasycznym konglomeratem wszystkich możliwych zachowań aspołecznych. To irytujący intelektualista, który mimo skończonych studiów nie dysponuje nawet śladową ilością tzw. mądrości życiowej a pojęcie ogłady towarzyskiej oraz wszelkie zasady savoir-vivre są mu całkiem obce. Fakt – większość gaf (które mnożą się nieubłaganie, prowokując u czytelnika stale nowe wybuchy śmiechu) popełnia przypadkowo, jakby mimochodem, co powoduje, że bohater jawi się jako pożałowania godny nieudacznik. Tomasz wdaje się nieustannie w konflikty z niepełnosprawnymi, gejami, członkami mniejszości narodowych i religijnych, a nawet z personelem MacDonalda. Jednym słowem – gdzie się pojawi, tam można się spodziewać katastrofy. A wszystko to dzieje się na tle współczesnego Londynu – wielokulturowego, tolerancyjnego, zapewniającego swym mieszkańcom wszelkie swobody… I właśnie ten kontrast każe czytelnikowi zagłębić się nieco pod dosłowność powierzchownej historyjki o przygodach nieprzystosowanego społecznie, groteskowego indywiduum. Wnikliwy odbiorca niewątpliwie dostrzeże świat, będący miejscem zderzenia różnych wartości. Powieść jest swoistym studium współczesnej polskiej emigracji w dobie otwartej „Europy bez granic”. Prowokuje do rozważań o naszym miejscu w świecie, o otwierających się nowych możliwościach i sposobach ich wykorzystania. Pokazuje nam lustro, w którym widzimy nieco przerysowany, ale jakże prawdziwy portret Polaka w na Zachodzie; bezlitośnie smaga biczem satyry.
„Socjopata w Londynie” to książka zarówno dla tych, którzy szukają niezobowiązującej lektury na wakacyjny wyjazd (zapewni im bowiem relaks w atmosferze absurdalnego angielskiego humoru), jak i dla dociekliwych obserwatorów, zastanawiających się nad kierunkiem, w jakim z zawrotnym tempem zmierza człowiek, wrzucony w tryby historii, która dzieje się tu i teraz.
A my czekamy na pojawienie się w Szarlatanie „Kronik socjopaty”, zaintrygowani pytaniem „co jeszcze taki Tomasz jest w stanie doprowadzić do ruiny?” 😉
Z pozdrowieniem dla Autora
Ola
Harlequiny i Mein Kampf w Szarlatanie…
Czasem ktoś mnie pyta o Harlequiny w Szarlatanie – co tu robią. Albo o Mein Kampf czy etyczne byłoby je sprzedawać, gdyby nie regulacje prawne? Dlatego odpowiadam:
Harlequiny w księgarni to konieczność – inaczej upadnie i do zainteresowanych nie dotrą również wartościowe pozycje. Z drugiej strony książki pełnią wiele funkcji w tym także ludyczną a każdy ma prawo do takiej rozrywki, któremu odpowiada. Nie widzę też nic nieetycznego w sprzedaży „Mein Kampf”. Każdy ma swój rozum w tym przypadku dodatkowo wie po co sięga. Nie ma złych książek są tylko ludzie, którzy robią złe rzeczy. Gdybyśmy mieli tak wartościować szybko na półkach zostałyby tylko dzieła antycznych klasyków a i to niekoniecznie. Jakie ja mam prawo jako księgarz decydować o tym czy ktoś po przeczytaniu Mein Kampf nie nawróci się na socjalizm, po przeczytaniu Harrego Pottera nie zacznie uprawiać magii a po Ani z Zielonego Wzgórza nie zwariuje? Niech każdy dorosły decyduje za siebie i ponosi odpowiedzialność za swoje zachowania – nie przekładajmy jej na księgarza, państwo itd. Nie zwalajmy winy za ludzkie uczynki na książki czy gry komputerowe – bo one same w sobie nie są ani dobre ani złe.(wciąż mowa o etycznym wymiarze dobra i zła).
Polska to baaardzo ciekawy kraj …
było dziś u mnie dwóch Panów malarzy, pracujących w kamienicy obok. Przyszli w strojach roboczych, zachlapanych farbą. Wracali ze spożywczego o czym świadczyły bułki i jogurty w zrywce.
– A ma Pan coś w językach klasycznych? Greka, łacina?
Tymczasem jakiś miesiąc temu, dość popularny we Wrocławiu polityk na wieść o tym czym się zajmuje wyznał mi po przyjacielsku: A ja to ostatnio książkę czytałem w szkole, nie ma czasu… Nadmienię tylko, że ten Pan skończył szkołę, to znaczy uczęszczał do niej, bo nie wiem na pewno czy ją skończył, jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat temu.
Polska to baaardzo ciekawy kraj … jak mawiał Pan Zulu Gula.
Kryzys w branży wydawniczej
Ostatnio słowo „kryzys”, odmieniane we wszystkich przypadkach, atakuje nas ze wszystkich stron.
Gazety, radio, telewizja sieją postrach wśród społeczeństwa, demonizując sytuację ponad wszelką miarę bądź też nadając jej posmak sensacji.
Może właśnie przez fakt, że ten wyraz jest tak wszechobecny, po ostatnich kilku wyprawach do księgarni nasunął mi się jeden komentarz: KRYZYS. Chcąc być na bieżąco z nowościami wydawniczymi przeglądam regularnie półki z napisem „Nowości” u konkurencji… i mam ochotę krzyczeć z oburzenia. Bieda i bezmyślna komercja. Na wystawach królują książki typu pamiętmik zakupoholiczki lub romans współczesny z komórką, laptopem i szałem zakupów (oczywiście) w tle. Dla tych, którzy chcieliby dostarczyć sobie przy okazji lektury także jakiejś strawy intelekyualnej wydawnictwa nie mają nic do zaoferowania. Zastanawiam się więc czy sztuka pisania aż tak się komercjalizuje, czy wydawcy odrzucają powieści mające szanse wzbogacić intelekt czytelnika, bo „to się nie sprzeda”? Trudne tematy nie są dziś popularne, otrzymujemy jakąś powierzchowną „papkę”, nie pozostawiającą żadnego śladu w umysłach.
Czyżby pozostawał powrót do niezawodnych klasyków? Zaczynam myśleć, że dla bardziej wymagającego czytelnika w obecnej sytuacji pozostaje jedno wyjście: zanurzyć się w antykwaryczne otchłanie i sięgnąć do kanonu dawnych mistrzów.
A kryzys przeczekać…
Ola
Szanujmy nasze miejsca i ludzi niezwykłych
Co dzień w drodze do pracy mijam staruszkę handlującą czosnkiem i warzywami…
Skąd przychodził, kto go znał
Kto mu rękę podał kiedy
Nad rowem siadał, wyjmował chleb
Serem przekładał i dzielił się z psem
Tyle wszystkiego, co sobą miał
Majster Bieda
Co dzień w drodze do pracy mijam staruszkę handlującą czosnkiem i warzywami. Siedzi przy zbiegu ulic Nowowiejskiej i Wyszyńskiego na murku przed apteką. Zastać ją można w niemal każda pogodę, nawet w deszczowe poranki siedzi tam juz o 9 – gdy ja spieszę do pracy.(Co jest żywym dowodem zdrowotnych właściwości czosnku, który sprzedaje).
Czapkę z głowy ściągał, gdy
Wiatr gałęzie chylił drzewom
Śmiał się do ognia i śpiewał do gwiazd
Drogą bez końca co przed nim szła
Znał jak pięć palców, jak szeląg zły
Majster Bieda
Główka czosnku u starszej pani kosztuje: 1 zł, szczypiorek: 1 zł, seler: 1 zl itd. Dla porównania ostatnio za identyczny szczypiorek w „warzywniaku” w tej samej okolicy płaciłem 2.5 zł, ale nie o cenę tu chodzi bowiem czosnek jest polski – nie do dostania w większości duzych sklepow. Różni się od chińskiego intensywniejszym smakiem i aromatem i jest zdrowy – w przeciwieństwie do chińskiego – prawie bezwartościowego.
Nikt nie pytał skąd się wziął
Gdy do ognia się przysiadał
Wtulał się w krąg ciepła jak w kożuch
Zmęczony drogą wędrowiec boży
Zasypiał długo gapiąc się w noc
Majster Bieda
Dziś pomyślałem, że któregoś dnia będę szedł do pracy i staruszki nie będzie na kamieniu mimo pięknej słonecznej pogody. Pomyślę, że może pojechała po towar albo zachorowała, ale następnego dnia znowu jej nie będzie, i nie będzie jej już nigdy.
Aż nastąpił taki rok
Smutny rok, tak widać trzeba
Nie przyszedł Bieda zieloną wiosną
Miejsce, gdzie siadał, zielskiem zarosło
I choć niejeden wytężał wzrok
Choć lato pustym gościńcem przeszło
Rudymi liśćmi jesienną schedą
Wiatrem niesiony popłynął w przeszłość /x3
Majster Bieda
Wolna Grupa Bukowina – Majster Bieda
Dlatego nie kupię więcej szczypiorku w warzywniczym, tylko pójdę do staruszki od niej też kupie czosnek a w codziennej wędrowce do pracy podaruję jej uśmiech – tyle mogę. Tak mało a tak wiele.
Rozejrzyjmy się czy wokół nas nie ma takiej staruszki albo ślepego psa, których brak poczujemy dopiero gdy znikną i cieszmy się tym, że są. Kupmy czasem chleb w prawdziwej piekarni, wgryźmy się w jego smak – tak różny od smaku marketowych wyrobów chlebopodobnych. Pójdźmy czasem na obiad do małej restauracji niedaleko domu, sięgnijmy po książkę małego wydawnictwa, puśćmy oko do gołębia na parapecie. Doceńmy też bruk pod naszymi stopami – bo kiedy juz wszystko u nas będzie Ameryką i on zmieni się w betonową kostkę, tak różną od połysku granitu.
Nowość w ofercie Szarlatana
Po rzeźbach, ceramice, obrazach przyszła kolej na inny rodzaj dekoracji. Tym razem coś dla pań. Szarlatan osobiście zajął się rękodziełem artystycznym. Wieczory spędza teraz tworząc oryginalną kolekcję biżuterii 🙂 Tym sposobem powstaje seria kolczyków, korali i bransoletek, którymi będziemy kusić płeć piękną. No bo przecież wiadomo – intelekt ważna rzecz, książki kupować (i czytać) należy jak obyczaj i głos wewnętrzny nakazuje, ale i próżność naszą kobiecą musimy czasem zaspokoić. Piękno wewnętrzne w harmonii z zewnętrznym – taka naprędce skomponowana ideologia nawet mi przyszła na myśl – wszak to lepiej brzmi od przyznawania się do drzemiącej w nas próżności, nieprawdaż? 😉 Jeszcze jedna rzecz z gatunku „nietypowych” pojawiła się w antykwariacie. Też poniekąd głównie dla pań… choć nie tylko. Przede wszystkim dla kogoś, kto odkryje na nowo mechanizm jej działania. Chodzi o stary, drewniany, ślicznie rzeźbiony kołowrotek. Trudno w to uwierzyć, ale w dobie wypraw na Marsa zetknięcie się z takim sprzętem może wywołać bezradność i pytanie „jak to działa?”. Kiedy tylko uda nam się rozwiązać tę zagadkę, zapewne uruchomimy jakąś skromną linię przemysłu włókienniczego – moglibyśmy produkować np. latające dywany 🙂 Ola
Przybysz z przeszłości
Wszedł do antykwariatu, aby schronić się przed burzą, która wczoraj przechodziła nad Wrocławiem. Stanął przed regałem z przedwojennymi książkami, przeglądał je uważnie, aż trafił na tą jedną, która obudziła w nim wspomnienia. „Mieliśmy tę książkę w domu, to samo wydanie…” – powiedział przerzucając pożółkłe kartki. I tak zaczęła się Opowieść. O domu rodzinnym gdzieś na Kresach, o zimach z czterdziestostopniowym mrozem, o latach upalnych, spędzonych na pachnącej ziołami łące… i o wojnie, która zniszczyła wszystko oprócz pamięci. Zawsze lubiłam słuchać takich historii, które (mimo oczywistych indywidualnych różnic) były w pewnym sensie jednym wspólnym wspomnieniem pokolenia. Nasi dziadkowie opowiadali swe dzieje, dzieląc czas na przed i po wojnie oraz samą walkę i frontowe losy. Nasi rodzice opowiadają o swym młodzieńczym buncie przeciw szarości świata, o ucieczkach ze szkoły, aby zdążyć wysłuchać listy przebojów w Rozgłośni Harcerskiej, która była dla nich łącznikiem z piękniejszym światem muzyki i wolności. Jakie będą wspomnienia naszej generacji? Bardzo bym chciała się mylić, ale obserwacja tego, co się dzieje z ludźmi porwanymi przez wir czasu bieżącego, prowadzi do wizji raczrj pesymistycznych. Nasze Opowieści nie będą piękne i barwne. Nie mogą takie być, jeśli żyjemy zamknięci w szklanych sześcianach biurowców i galerii handlowych, nie znając smaku kradzionych z sadu jabłek – bo tego akurat nie można poznać przez internet… Ola
Dobra nasze doczesne
Gromadzimy ogromne ilości rzeczy. Potrzebnych, zbędnych i tych, które „kiedyś się na pewno przydadzą”. Zbieramy też to, co po prostu uatrakcyjnia przestrzeń wokół nas. Coraz bardziej uświadamiam to sobie patrząc na przynoszone do antykwariatu kolekcje przedmiotów przeróżnych. Co jakiś czas zdarza nam się przyjmować całkiem pokaźne księgozbiory – przeważnie będące uciążliwym balastem dla spadkobierców właścicieli tych domowych bibliotek. Ale nie tylko książkami zastawiamy półki w naszych domach… Dnia pewnego, w bardzo nieodległej przeszłości (mówiąc bez literackiej egzaltacji – w ubiegłym miesiącu) pojawiła się pani z kilkoma kartonami drobiazgów, których chciała się pozbyć. Czegóż tam nie było! Tym sposobem nasze półki zapełniły się tysiącem bibelotów, wpasowujących się genialnie w kategorię „niepotrzebne”. Kolorowo się zrobiło od ceramicznych dzbanuszków, buteleczek, figurek p0rzedstawiających trudne do zidentyfikowania stworki, szkatułek i temu podobnych skarbów. A ja od tamtej pory, spoglądając na wesołego Buddę czy różowo-złoty świecznik w kwiatki i ptaszki, nie mogę uwolnić się od rozmyślań nad sensem gromadzenia rzeczy bezużytecznych. Oczywiście nie neguję kolekcjonowania przedmiotów, które mogą spełniać funkcji wyłącznie estetyczną (sama mam niestety takie skłonności – dlatego moje mieszkanie zaczyna przypominać jakiś ukraiński jarmark :)). Chodzi raczej o fakt uzależniania się od rzeczy, które nabierają dla nas (i tylko dla nas) ogromnej wartości. Przypominają nam miejsca, zdarzenia, ludzi, którzy nam je ofiarowali… Rozrastają się, zabierają miejsce, a nasze sentymenty nie pozwalają się z nimi rozstać. A kiedyś staną się tylko zawartością pudła, wynoszonego do antykwariatu. I rozpocznie się ich kolejne „życie” – trafią do innego domu, na inną półkę, obok sobie podobnych. Ta historia może powtarzać się w nieskończoność… (Ech! Sobota, słońce, wakacyjnie wokół a ja tworzę intelektualne labirynty, w których krążę sama…) Ola
Smętki deszczowe
Nadeszło wreszcie długo wyczekiwane lato. Właściwie trafniejszym określeniem byłoby „wtargnęło”, gdyż zawitało we Wrocławiu z impetem potężnej nocnej burzy.
Od paru dni deszcz pada nieustannie. Tzw. normalni ludzie narzekają na przewrotną „złośliwość” Matki Natury, tęskniąc za słońcem i upałami. A przecież można odnaleźć niepowtarzalny urok w błądzeniu z parasolem wśród mokrych miejskich uliczek… W taką pogodę zupełnie inny wymiar zyskuje nawet popołudnie spędzane w domu przy filiżance kawy i lekturze – trzeba tylko mocno wsłuchać się w odgłos kropli rozbijających się o parapet…
Deszczowa melancholia wkradła się też do antykwariatu. Podkreśla ją dyskretny półmrok (pragmatycznie rzecz ujmując – zawdzięczamy go nowym szyldom, zasłaniającym znaczną część okien a także przepalonej żarówce, która dziś na „dzień dobry” efektownie eksplodowała zapewne wskutek jakiegoś drobnego spięcia…) oraz równie nastrojowa muzyka. Jako że chwilowo przejęłam całkowitą władzę nad adapterem, serwuję ociekającym wodą klientom Glenna Millera, którego powinno się słuchać wyłącznie w pochmurne, ponuro-deszczowe dni i tylko z lekko trzeszczącej płyty winylowej… W ogóle jazz brzmi najpiękniej właśnie z winyli, czysty dźwięk płyt CD zabija część jego drapieżności i mistyki…
Pijąc kolejną gorącą herbatę obserwuję ludzi, odwiedzających dziś nasze progi. Snują się niespiesznie pomiędzy regałami, jakby spowici mgłą tych szarych dni. I wszelkie rozmowy skupiają się na temacie niełaskawej pogody. I wydaje mi się coraz bardziej, że jestem członkiem jednoosobowej mniejszości obłąkanych wielbicieli deszczowych klimatów…
Ola
Śmiech i powaga
Jesień już w pełni. Zbliża się Święto Zmarłych a kosmopolici toczą swój spór z konserwatystami. Bary i sklepy z pierdółkami urządzają halloween. Konserwatyści też sprzedają, zamiast dyń na straganach ustawiają znicze i kwiaty.
W Szarlatanie dumając nad istotą tych dni, wyciągnęliśmy zdjęcie z 1938 r. Nieznany fotograf obrazując rodzinę nad świeżą mogiłą jednocześnie stworzył DZIEŁO. Uniwersalną alegorię o życiu i śmierci. Na zdjęciu widzimy świeży grób i grupę postaci. Wśród nich dominuje spowita w czerń, długo- i ciemnowłosa kobieta. U jej stóp stoi i spoziera na nas amorek z kręconymi włosami i futrem układającym się w kształt skrzydeł. Kobieta trzyma na ręku małe dziecko. Widzimy więc na tym zdjęciu nasz los. Małe przestraszone dziecko – człowiek, który zawsze stoi nad grobem w objęciach śmierci, wokół którego kręci się anioł. Proste, czytelne, piękne. Polecam zapatrzenie się w to zdjęcie.
W Szarlatanie halloween też odcisnęło swoje piętno. Z dziur wypełzły małe pająki i wielka pajęczyca – szefowa rodu, królowa matka. Pająki łapią teraz w swoje sieci latające książki. Czy znajdzie się śmiałek, który je uwolni?
ANTYKWARIAT BRATEM
iedzą encyklopedyczną. Pomagał nam Mariusz Pudzianowski i Marek Borowski. Nigdy nie składaliśmy broni, walczyliśmy o książkę przeczytaną zawsze i wszędzie.
Ale było nam źle, czegoś nam brakowało. Czuliśmy się samotni.
Aż do dziś !!!
Udało się nam bowiem odnaleźć zaginionego brata bliźniaka.
Antykwariat z Wrocławia który też samotnie promował książki antykwaryczne. Szokował budując z nich meble, szyjąc z nich ubrania a aktualnie produkuje serial, którego hasło przewodnie brzmi: Książki są siedliskiem kurzu i roztoczy. Mogą przenosić wiele niebezpiecznych zarazków i idei. Wszystko po to, by przekonać społeczeństwo, że warto czytać.
Ten antykwariat nazywa się Szarlatan.
Nawiązaliśmy współpracę i mamy nadzieję na coraz ściślejszą kooperację naszych firm.
Mówią że „w kupie raźniej”, że „jedność buduje”.
Robimy wiec pierwszy krok by wspólnie budować w społeczeństwie dobry klimat dla książek antykwarycznych i promować je z większą siłą. Jeżeli również działasz promując książki lub po prostu kochasz je tak jak my i chciałbyś się do nas przyłączyć odezwij się do nas. Dziś jesteśmy w Warszawie i we Wrocławiu, jutro możemy być w Twoim mieście. Zapraszamy zarówno antykwariuszy, firmy i instytucje jak i osoby prywatne, którym odpowiada nasz poziom abstrakcji.
Sygnowano:
Waldemar Szatanek – Conrada11, Warszawa
Stanisław Karolewski – Szarlatan, Wrocław
ZAPROSZENIE – premiera powieści GŁODNY ANIOŁ
Szanowni Państwo trzy lata temu dowiedziałem się, że mam raka. Przeszedłem pełne leczenie onkologiczne – dwie ciężkie operacje i trzy cykle chemioterapii. Bezskutecznie. Po roku zmagań z chorobą zerwałem wszelkie kontakty ze światem medycznym i rozpocząłem leczenie metodami alternatywnymi – głodem, dietą i siłą woli. W ciągu sześciu miesięcy sześciocentymetrowy guz zniknął bez śladu w sposób, którego medycyna nie potrafi wytłumaczyć.
Dziś ukazuje się książka opisująca te wydarzenia: Głodny anioł. Jak wyleczyłem się z raka – składa się z dwóch części. W pierwszej z nich przedstawiam swoją historię w formie literackiej opowieści o umieraniu, odradzaniu się i miłości trzymającej przy życiu. Druga część zawiera opis metod leczenia raka, które stosowałem. Omawiam każdy z dziewięciu sposobów, zarówno od strony naukowej jak i osobistych doświadczeń.
Ta książka to świadectwo, przynoszące nadzieję chorym i ich rodzinom, ale także praktyczny poradnik służący leczeniu i profilaktyce antynowotworowej. Dziś jest to problem, który dotyczy każdego.
Książkę można kupić w wersji papierowej lub pobrać z naszej strony w postaci BEZPŁATNEGO e-booka(pełna wersja). Moją intencją jest aby mieli do niej dostęp wszyscy chorzy i ich rodziny a także osoby zainteresowane profilaktyką antynowotworową.
Inauguracja książki na rynku odbędzie się w najbliższy piątek tj. 11 czerwca 2010 r. W godzinach 17-19 będę oczekiwał Państwa w Szarlatanie(Szczytnicka 51, Wrocław).
Książki kucharskie a wydajność pracy
Książki kucharskie, szczególnie te z ogromną ilością zdjęć, są chyba wynalazkiem samego Diabła. Taka refleksja zaświtała w mej głowie jakiś czas temu i powraca za każdym niemal razem gdy zbiory antykwariatu powiększają się o kolejną „dostawę” książek o tej tematyce. Co mają wspólnego niewinne na pozór poradniki sztuki gotowania z jakością pracy? Otóż mają, i to niemało…
No bo jak tu sprawnie i szybko umieścić na właściwym miejscu trzymany w rękach tom, kuszący już samą okładką, z której spogląda dorodna sałata przytulona do złociście usmażonych ziemniaczków… Nie da się nie spojrzeć do środka… a tam otwiera się świat kulinarnych cudów. Zanim więc dotrę do odpowiedniej półki, by dołożyć nowy egzemplarz, siadam „na chwilkę” i zaczynam przerzucać kolejne strony. A wyżej wspomniany Diabełek się cieszy… Przy roladkach cielęcych faszerowanych warzywami zaczyna burczeć w brzuchu, a przy deserach owocowo-czekoladowych trudno już opanować nadmierną produkcję enzymów trawiennych.
I tak dochodzimy do sedna: pracownik antykwariatu we wspomnianej sytuacji staje się absolutnie niezdolny do jakichkolwiek działań. Jest całkowicie niewydajny – w końcu siedzi sobie przez 15 czy więcej minut bezczynnie i gapi się na fotografie zapełnionych smakołykami talerzy. Staje się również głodny, co znacznie spowalnia funkcjonowanie każdego organizmu. I w końcu – jest rozdrażniony i zły, bo przeważnie uświadamia sobie, że na kolację będzie jak zwykle chleb z żółtym serem, a nie oglądany przed chwilą kurczak z migdałami…
Ola
Co nowego w listopadzie?
Książki nas osaczają… Właśnie teraz widać to aż nader wyraźnie, gdyż wyskakują na nas z każdego kąta. Doczekaliśmy czasu, że półki uginają się pod ich ciężarem dosłownie. Wytrzymałość tych konstrukcji jest doprawdy imponująca – codziennie z niepokojem przyglądam się nadmiernie obciążonym meblom i codziennie dokładam nowe woluminy tam, gdzie nie ma już dla nich miejsca. Czary?
A nie tylko księgozbiór rozrasta się z zawrotną szybkością. Są jeszcze przecież płyty winylowe, które też zajmują coraz większe przestrzenie. W ostatnim czasie pojawiły się piękne muzyczne kolekcje – i teraz serwujemy naszym gościom prawdziwy jazz z lat pięćdziesiątych na zmianę z trzeszczącymi Beatlesami 🙂
Lubię kolekcjonerów winyli, którzy nas odwiedzają. Podchodzą do płyt ze specyficznym nabożeństwem, tak, by nie uszkodzić koperty lub nie zarysować przez przypadek czarnej powierzchni… I nieustannie czuję ich karcące spojrzenia, kiedy poproszona o odtworzenie paru utworów chwytam płytę w „barbarzyński” sposób… Jest w czarnych krążkach jakaś magia – współczesne płyty CD nie wzbudzają takiego szacunku wśród swoich nabywców. No i te bezcenne wzruszenia, kiedy ktoś znajduje na przykład „Przygody Koziołka Matołka”, słyszane kiedyś w dzieciństwie z gramofonu rodziców…
Ola
O „innych rozkoszach” (nie Pilcha)
Ku naszej wielkiej radości pomysł częstowania naszych gości herbatą okazał się przedsięwzięciem jak najbardziej trafionym. Gorący, mocny napój krzepi więc od pewnego czasu buszujących wśród półek z książkami klientów. Szczególnie w deszczowe, szare dni miło jest spojrzeć na takiego zmarzniętego człowieczka, w którego na nowo wstępuje życie przy parującej filiżance… Ponieważ odwiedzają nas często smakosze i prawdziwi wielbiciele wspomnianego napoju, postanowiliśmy trochę poeksperymentować. Sporządzamy więc przeróżne mikstury, mieszamy różne rodzaje i aromaty, po czym obserwujemy reakcje „degustatorów”. „O! Dobra! Mocna i cierpka dzisiaj!” – no, się wie, że jeśli spodziewana jest wizyta Pana Lecha, to taka właśnie być musi!). A nam wciąż mało nowych wrażeń smakowych. Rzec by można – gdzie Szarlatan z Wiedźmą rządzi, tam prędzj czy później czary się pojawią 🙂 Tu uchylę rąbka tajemnicy.
Do serwowanych w antykwariacie naparów dodajemy szczyptę magii. I właśnie teraz przygotowujemy magiczne jabłka. W mroźne, zimowe wieczory będziemy Was częstować herbatą z samodzielnie zasuszonymi kawałkami jabłek, pigwy i z podobnymi „wynalazkami”. Rozgrzejemy dodatkiem cynamonu i imbiru. Dorzucimy jeszcze parę sekretnych składników (o nie! Wszystkich tajemnic nie odkryjemy!) i zaskoczymy jeszcze niejedną kompozycją z Czarodziejskiego Imbryczka…
…takie tam… drobne przyjemności… niewinna rozpusta…
Ola
Nie da się nie zauważyć
Nie da się nie zauważyć – rozpoczął się październik. I widać to nie tylko w parku, wśród żółtych liści i kasztanów przetaczających się pod nogami. W antykwariacie najwyraźniejszą oznaką nadejścia jesieni jest nagłe pojawienie się studentów.
Tak… początek roku akademickiego zmusza wrocławską młodzież do przecierania księgarskich szlaków i „polowania” na podręczniki. W tym czasie obserwujemy w naszej spowitej lekkim jesiennym półmrokiem oazie spokoju gwałtowne ożywienie. Tropiciele akademickich skryptów to doprawdy socjologiczna ciekawostka 🙂 Przyglądam się im z niejakim rozrzewnieniem…
Studenci pierwszego roku – tych można rozpoznać już w progu. Wkraczają dziarskim truchtem z przygotowanym już telefonem komórkowym, zawierającym notatnik z listą lektur (ot, takie czasy…), bądź ze stertą mniejszych i większych kartek, zapisanych starannie tytułami koniecznymi do zdobycia. Rozwijają te swoje papirusy i – o zgrozo! – rozpoczynają odczyt zaczynający się zwykle od słów „czy są może dostępne te książki?”. I tu następuje wyszczególnienie nazwisk, tytułów, wydawnictw… a taki antykwariusz z uprzejmą wytrwałością przetrząsa bazę danych tudzież bezpośrednio półki, myśląc o stygnącej w tym czasie filiżance właśnie zalanej herbaty… Ech… 🙂
Studenci „weterani” przybywają przeważnie w gromadach. Tym różnią się od swych młodszych kolegów, że wiedzą już gdzie szukać potrzebnych pozycji… ale im się nie chce 😉 I tu zwykle pada pytanie: „matematyka to tam gdzie zawsze?” Po czym na twierdzącą odpowiedź słyszę : „…a jest może…(tu tytuł)?” I znowu wyszukujemy cennych egzemplarzy naukowych ksiąg… i robimy to z ogromnym, sentymentalnym uśmiechem, i tak naprawdę nieważna jest ta stygnąca herbata (z przewrotnym uśmieszkiem to wyrzekłam przecież), bo z tymi październikowymi, studenckimi wizytami powracają wspomnienia naszych lat studenckich…
Ola
Wnętrza Szarlatana „grają”
Wnętrza Szarlatana „grają” w wiadomościach o winylach i wrocławskiej fonotece.
A co oprócz Cmentarzyska?
W antykwariacie życie płynie w sposób ciągły, choć z przerwami wynikającymi z higieny umysłowej. Angielskie książki pozostałe po wyprzedaży zostały już całkowicie wymienione innymi w tym języku – jeszcze nigdy nie prezentowanymi. Pojawiły się dwa interesujące komplety porcelany, serwisy kawowe: Wałbrzych i Karolina oraz nigdy nie używany radziecki samowar. Sporo literatury i bajek. Wiosna i stale otwarte drzwi sprowadziły w ostatnich dniach fale kupujących, ale dzisiejsze załamanie pogody zmieniło całkowicie sytuację a całkowity brak ruchu pozwala mi pisać te słowa. Tak, że dziś zapraszam milczków, samotników i melancholików ze skłonnościami do neurastenii. Przybywajcie zaznać samotności! Przybywajcie, bo od jutra wraz z powrotem słońca i szumnie wdzierającej sie wiosny przestrzenie pomiędzy rzędami ksiąg i książek wypełnią się poszukiwaczami skarbów a szczebiot klientek nie pozwoli na rozmyślania o przemijaniu.
Po co nam drewniane koty?
Rzeczy bezużyteczne są nam niezbędne. Nie jest to przełomowe odkrycie – wszyscy mamy (mniejszą lub większą) świadomość, że gromadzimy wokół siebie stosy przedmiotów, których tak naprawdę nie potrzebujemy. To znaczy – nie potrzebujemy pod względem funkcjonalnym. Bo tak w ogóle to już całkiem „inna bajka”…
Część antykwariatu zajmują różne przedziwne drobiazgi – takie właśnie, bez których świat byłby mniej kolorowy i smutny. Małe figurki, rzeźby, świeczniki, pudełeczka, koraliki… długo by wyliczać. Każdego roku przed świętami Bożego Narodzenia przybywają nowe aniołki, dzwoneczki, gwiazdeczki… Ulegamy ich urokowi, bo chyba właśnie po to one istnieją: aby cieszyć nasze oczy bezinteresownie, gdy ustawimy je na półce obok innych „zbieraczy kurzu”. Wszak dom to nie tylko pralka, kuchenka i mikser – musi być też ta tak zwana dusza, to ciepło, które nadają naszym wnętrzom pozornie niepotrzebne bibeloty.
Podobnie jest w Szarlatanie. Zbiory staroci emanują dostojeństwem minionych lat, urzekają kunsztem dawnego rzemiosła… A kolorowe, masowo obecnie produkowane, ręcznie malowane kotki i słoniki po prostu wywołują uśmiech i dlatego właśnie nie warto szukać logicznych uzasadnień dla pytania „po co mi te wszystkie rupiecie?” Są potrzebne, by rozweselać i ubarwiać świat – i tyle 🙂
Ola
Zamieszanie w Szarlatanie
Przełom starego i nowego roku to zwykle dobra pora na zmiany. Zgodnie z tą ideą wkroczymy w następną dekadę XXI wieku w postaci nieco odmienionej oraz w okolicznościach twórczego zamętu.
Jakaż to rewolucja się dokonuje? Ano, rozrastający się w niepohamowanym tempie księgozbiór zmusił nas do podjęcia pewnych radykalnych kroków. Kroki owe polegają na gruntownym przemeblowaniu antykwariatu – czyli w praktyce na wywróceniu wszystkiego „do góry nogami” celem dojścia do jakiegoś nowego ładu.
Spostrzeżenie nr 1: Dochodzenie do ładu odbywa się zwykle drogą pierwotnego chaosu.
Oto bliższe szczegóły. Aby rozluźnić nieco panujący na półkach ścisk dostawiliśmy kilkanaście nowych regałów. Nastęnie, zgodnie z wcześniej ustalonym planem, zaczęliśmy je zapełniać książkami. Następnie – gdy okazało się, że dział „geografia” nie zmieści się na wyznaczonym miejscu – powróciliśmy do punktu wyjścia. Następnie – zmieniliśmy miejsce książek o tematyce militarnej, aby po chwili zamienić je z botaniką, która jednak nie pasowała w sąsiedztwie nut i biografii słynnych muzyków, więc została odłożona tam, gdzie była wcześniej…
I tak przez dni parę trwały wędrówki ze stosami książek. W końcu jednak szarlatańska przemyślność zwyciężyła. Udało się zapanować nad permanentnym zamieszaniem, któte stworzyliśmy w momencie rozpoczęcia porządków. Teraz przeglądanie książek czy płyt będzie znacznie prostsze i przyjemniejsze. Zapraszamy do oceny naszych „przestrzennych eksperymentów” i noworocznych zmian 🙂
Ola
ŻYCZENIA UDANYCH WAKACJI
Sezon urlopowy w pełni, nadszedł czas pakowania plecaków i… w drogę! Na liście rzeczy do zabrania na pierwszym miejscu wpisujemy: uśmiech, nawet jeśli decydujemy się na przemieszczanie za pośrednictwem PKP.
Polskie Koleje Państwowe dokładają wszelkich starań aby uprzykrzyć życie pasażerom… We Wrocławiu już na dworcu zaczyna się walka o przetrwanie. Dobrym rozwiązaniem było by wydanie specjalnego przewodnika po stacji Wrocław Główny – najlepiej w formie podręcznika survivalu.
Problem zaczyna się już przed wejściem – no bo gdzież ono jest? Kierując się za tłumem trafiamy do prowizorycznego tunelu, którego podłogi wyłożone są…kartonami! Jeszcze większe zdumienie budzi fakt, że poruszamy się pomiędzy kałużami a na głowę stale nam coś kapie, gdyż świeżo wyremontowana część dachu wyraźnie już posiada jakieś uszczerbki na swej nowości.
Odnalezienie kas biletowych to dopiero wyzwanie! Ukryto je tak sprytnie, że tylko najwytrwalsi je odnajdują. Przemierzanie amazońskiej dżungli w porównaniu do tego to pikuś! Ale jeśli uda się dotrzeć do okienka, możemy spodziewać się sytuacji podobnych do tej:
_ Poproszę bilet do X na 22.40
– Ten 22.40 jedzie dziś o 23.10
– Wobec tego na miejscu będzie pół godziny później?
– A skąd ja mam to wiedzieć?
No, jest dreszczyk emocji. Często do ostatniej chwili nie wiadomo dokąd się dojedzie (to ulubiona zabawa PKP – nieoznaczone dzielone składy pociągów), a o informacji z którego peronu ruszy nasz pociąg możemy pomarzyć…
Jeżeli w drodze selekcji naturalnej zwyciężymy, znajdziemy się w gronie wybrańców losu i zasiądziemy w przedziale, przy odwiecznie brudnej szybie – wtedy może nas już tylko zaskoczyć tzw. planowe opóźnienie, ale to już nic, jeśli przebrnęliśmy przez poprzednie etapy!
Udanych wyjazdów urlopowych życzymy, zalecając wspomniany wcześniej uśmiech – w końcu wyjeżdżamy aby się dobrze bawić! Wakacyjne pozdrowienia dołączamy!!!
Ola
Tajemnicza
Przedstawiam kilka ujęć z najnowszej ekspresowej sesji fotograficznej w Szarlatanie. Sesja trwała około czterdziestu minut, tak że nie było czasu na zmiany w oświetleniu, inscenizacji czy na więcej niż jedną przebiórkę. Może jednak w dzisiejszych czasach – ciągłego pośpiechu i braku czasu, to właśnie jest przyszłość fotografii? Łapać od razu to co istotne? A jeśli czegoś nie ma, to znaczy, że nie istnieje? Muszę się zastanowić…
Pozowała: Renata Karolak.
Filozofia w kuchni czyli Pan Filozof i gary.
Regularnie odwiedza nas pewien wrocławski Pan Filozof, wykładowca akademicki. Gustuje on raczej w literaturze związanej ze swoją dziedziną nauki, ale ostatnio zainteresował Go piękny zestaw kuchenny – kamionkowy kociołek na gulasz, z podgrzewaczem i zestawem miseczek.
Kiedy już rozważyliśmy problem „A czy to jest w ogóle potrzebna rzecz?” Pan Filozof zadumał się nad istotą bytu pojedynczej miseczki. Czyli, mówiąc wprost – czy ona nie jest aby za ciężka? Moim skromnym zdaniem nie jest, a własnej opinii Pan Filozof najwyraźniej nie dowierzał, gdyż uznał za konieczne przed dokonaniem zakupu zabrać czarkę do domu w celu skonsultowania jej ciężaru z Mamą.
Następnego dnia miseczka została odniesiona, natomiast Pan Filozof nabył mały kryształowy wazonik.
I niech mi ktoś powie, że zakup naczyń jest prostą sprawą, a filozofia nie jest królową nauk!
(P.S. Pana Filozofa oczywiście pozdrawiamy z szarlatańskim uśmiechem spod wąsa!)
O drobnych nieporozumieniach, co uśmiech zakłopotania mimowolny wywołują czyli dwie opowiastki
Tak to już czasami bywa, że proste rzeczy komplikują się okrutnie w wyniku błahego niedopowiedzenia,
zwykłego rozminięcia się torów, którymi biegną nasze myśli.
Niedawno byłam świadkiem dość komicznej scenki, rozgrywającej się w sklepie z „rupieciami” sprowadzanymi z
Zachodu. Pewna pani chciała nabyć radio, ale zaniepokoiła ją nietypowa wtyczka. Sprzedawczyni uprzejmie
wyjaśniła, że wtyczka jest dostosowana do irlandzkiego typu gniazdek elektrycznych, co wprawiło klientkę w
przerażenie – „Więc to radio będzie grało po angielsku?” – spytała całkiem poważnie. Ekspedientka wyjaśniała
dalej, cierpliwie powstrzymując uśmiech, że sprzęt „gra po polsku”, tylko potrzebna jest specjalna
przejściówka na końcówkę wtyczki, która przystosuje ją do polskiego gniazdka. Na co klientka wyraźnie się
uspokoiła, stwierdzając: „A! I ta końcówka będzie tłumaczyła z angielskiego!”…
…i żeby nie było, że śmieję się tylko z czyichś wpadek… przyznam się do swojej.
Wczoraj weszła do antykwariatu bardzo elegancka, wyglądająca groźnie i wyniośle kobieta. Bez żadnych
wstępów zapytała konkretnie: „Czy ma pani prawa wyborcze?”. Włączył mi się natychmiast instynkt obronny i po
hardym wyjaśnieniu, że owszem – takie jak każdy obywatel, gwarantowane przez konstytucję – zaatakowałam
kobietę pytaniem: „A po co Pani te informacje?” W tym momencie klientka roześmiała się i wytłumaczyła
spokojnie: „Ale ja pytam o książkę pod tytułem Prawa wyborcze”…
..aha…
…co zrobić, każdemu z nas się czasem zdarza coś takiego.
…no, niech ktoś potwierdzi, że tak… 🙂
Na gorące, późnowiosenne i letnie dni polecamy świeżo wydany tomik z poezjami Magdaleny Lange ilustrowany przez śp. Eugeniusza Geta-Stankiewicza(Wyd. Miniatura 2011).
Wewnątrz znajdziemy krótkie, kilkuwersowe utwory, przeważnie erotyki, ale również komentarze do obserwowanej codzienności. Cechuje je olbrzymia odpowiedzialnosć za słowo, prostota choć nie pozbawiona przewrotności, drugiego dna i czaru niedopowiedzeń. Mocne, proste słowa, przez swą wyrazistość głośniejsze od krzyku niejednokrotnie są unieważniane przez humor, który wyziera spod tych pełnych treści, często nasyconych cieniem stron. Wyzierająca z kieszeni gorzko-ironiczna mieszanka z pewnoscią posłuży nam po zetknięciu z rzeczywistością dnia.
O oprawę graficzna poezji zadbał niedawno zmarły wrocławski mistrz grafiki, na ostatniej stronie portretując nawet samą autorkę.
Wielkanoc i Dzień Książki
Nadchodzi Wielkanoc, więc uśmiechamy się wiosennie i słonecznie do naszych zaprzyjaźnionych Moli Książkowych, odwiedzających regularnie tę stronę oraz antykwariat. I oczywiście życzymy Wam wszystkiego tego, czego życzy się przy okazji Świąt. Przede wszystkim – niech ten czas będzie radosny jak małe kurczaczki, kolorowy jak barwne pisanki oraz ciepły i przytulny jak wielkanocny baranek.
No i tradycyjnie: obfitości smakołyków świątecznych, rodzinnych spacerów, staropolskiego chlupnięcia wodą w poniedziałek…
…i może jeszcze ciepłych wieczorów – żebyście mogli usiąść w ogródku czy na balkonie i odpocząć przy lekturze dobrej książki. Wszak tegoroczna Wielkanoc zbiega się ze Światowym Dniem Książki…
Wszystkiego najlepszego !!!
DZIŚ PIĄTE URODZINY SZARLATANA
Cykl imprez urodzinowych dobiega końca, kiedy to piszę obok przechodzą panowie wynoszący pozostałe z Cmentarzyska książki, drugim okiem widzę angielskie tytuły – ustawione na miejsce tych wyprzedanych podczas urodzinowej wyprzedaży.
Kilka słów podsumowania tych lat napisałem już z okazji Cmentarzyska Zapomnianych Książek. A dziś chciałbym spojrzeć w przyszłość. Imprezy urodzinowe udały sie, odwiedzili nas Państwo i zgodnie z obietnicą w przyszłym tygodniu ruszają prace budowlane – zbudujemy antresolę – na razie skromnie w pomieszczeniu od strony podwórka, jednak nawet ta mała antresola pozwoli rozszerzyc księgozbiór o ponad dziesięć tysięcy woluminów a to niemało. Wkrótce też będziemy rozdawać Karty Zaprzyjaźnionego Klienta Szarlatana – oferując jeszcze większe upusty cenowe. Pojawi się też stacjonarny numer telefonu.
To najbliższe dni i miesiące.
A później?
Jeśli Państwo pomogą, zbudujemy drugą antresolę – w głónym salonie, zwiększajac zbiory i oferując więcej miejsc siedzących a może nawet mały barek. Przygotowujemy się też do rozszerzenia oferty o inne rzadkie dziedziny kolekcjonerskie. Nie zabraknie też imprez, spotkań, wystaw. Słowem: tera to dopiero będzie się działo 🙂
Po aukcji(97Rara Avis)
W minioną sobotę miałem okazję uczestniczyć w 97 aukcji antykwarycznej zorganizowanej przez Antykwariat Rara Avis w Krakowie. W mojej głowie wciąż błąkają się echa licytacji, a gdy zamknę powieki przesuwa się pod nimi ciąg kolorowych obrazów. Palce zaś rozpamiętują wątki płócien oraz chropowatość starych skór – użytych do opraw drogocennych woluminów.
Nastroje na aukcji były wyśmienite. Nic nie pozostało po załamaniu rynku w 2008r. i niepewności po ogłoszeniu kryzysu panującej na jeszcze niedawnych aukcjach. Licytowano ostro i zapamiętale. Jak zwykle w Krakowie sprzedawała się nowa sztuka i literatura dziecięco-młodzieżowa z okresu międzywojnia. Rekord cenowy padł za Mapę Polski Giovanniego Batisty Rizziego Zannoniego wydaną w Londynie w 1772, która została wylicytowana za okrągłą kwotę trzydziestu tysięcy złotych. Zainteresowanie budziła też klasyka – zarówno literacka jak i naukowa, jak zawsze w Krakowie wzięcie miały także rozmaite Judaica.
Spotkanie posłużyło również tradycyjnie: do zawierania nowych znajomości oraz do pogłębiania istniejących przyjaźni – a to właśnie uznaję, za najważniejszy aspekt obecności na aukcjach a także bibliofilstwa jako takiego.
Starej fotografii czar
Powiększają się stale nasze zbiory starych fotografii. Przy katalogowaniu każdej kolejnej porcji zakupionych zdjęć drastycznie spada efektywność i tempo mojej pracy… A wszystko to za sprawą magii przeszłości uchwyconej w obiektywie przedwojennego fotografa. Wpatruję się więc w wyblakłe odbitki, a czas przepływa gdzieś obok.
Z małych kartoników spoglądają ludzie, których dawno już nie ma. Nowożeńcy zapatrzeni wzajemnie w swoje oczy, uśmiechnięci, stojący u progu nowego życia. Jakie były ich dalsze losy? Albo grupa dziewcząt w szkolnych mundurkach, prawdopodobnie „najlepsze przyjaciółki”. Czy kilka lub kilkadziesiąt lat później spotkały się jeszcze całą uwiecznioną na zdjęciu piątką? Czy ich drogi się rozeszły a wojenne historie stłumiły radość malującą się jeszcze na ich twarzach?
Oglądam te dokumenty przeszłości i nieustannie się przy tym wzruszam. Na fotografiach chwile są piękne, ludzie przeważnie uśmiechnięci. A gdzieś poza kadrem ich prawdziwe życie – poplątane losy i nie zawsze szczęśliwe twarze. Ale czar trwa, duchy dawnych czasów powracają dostarczając chwil zadumy… i pozwalają zastanowić się nad tym, co naprawdę ważne.Ola,
Jesień, ach to ty!
No cóż, tak świat jest skonstruowany, że po zbyt krótkim lecie nadchodzi długa jesień. Dopiero skończyły się wakacje, jeszcze zdarzają się upalne dni i ciepłe wieczory, ale gdzieś obok cichutko skrada się Złota Polska Pani J…
Najpierw w antykwariacie zaczął się zmieniać repertuar muzyczny. Jakoś tak mimochodem skocznych Beatlesów i żywiołowych Zeppelinów zaczął wypierać romantyczny Beethoven i rzewny Bach. Dołączyły do tego klasyczne jesienne porządki i przedzimowe remanenty z całym urokiem swego zamieszania. Ba! Zmniejszyło się nasze spożycie orzeźwiającej wody mineralnej, wzrosła natomiast ilość zaparzanej w ciągu dnia kawy i gorącej herbaty!
Niepodważalnym dowodem wyczuwanej w powietrzu jesieni jest także sporządzanie stosownych zapasów. Nasi klienci coraz częściej podczas zakupów tłumaczą, że „to już tak na nadchodzące długie wieczory…”
Na poczcie, gdzie wysyłamy książki zamówione przez internet, pojawiły się kalendarze na 2012 rok. W pobliskim parku uderzył mnie w głowę spadający z drzewa żołędź… Ech, dobrze, że nie siedziałam pod kasztanem! I pierwsze żółte listki się pojawiają…
Nadchodzi ulubiona pora wszystkich moli książkowych!
Ola
Szaleństwo kolekcjonowania
Do antykwariatu trafiła niedawno ciekawa pod względem samego pomysłu książka Umberto Eco „Szaleństwo katalogowania”. Parafrazując jej tytuł nakreślę tu słów parę o „szaleństwie kolekcjonowania”, którym ogarnięci są niektórzy z przyjaciół Szarlatana.
Nasi klienci to czasami naprawdę niezwykłe indywidua. Oczywiście – w bardzo pozytywnym znaczeniu! Są jakby opętani pasją gromadzenia książek z zakresu jakiejś konkretnej dziedziny. Osobiście uważam to za swego rodzaju fenomen.
Bo jak można bez podziwu patrzeć na pana Profesora, który wynosi kilogramy literatury anglojęzycznej, nieustannie dopytując się, kiedy przybędzie coś nowego. Inny zaprzyjaźniony kolekcjoner wytrwale przetrząsa półki w poszukiwaniu kilku brakujących do pełnej serii egzemplarzy dzieł pisarzy iberoamerykańskich. Regularnie odwiedza nas pani, zgłębiająca tajniki Tarota, która wykupuje niemal wszystkie pozycje związane z tą dziedziną wiedzy magicznej. Jest „Pan od Indian” i „Pan od Pszczół” oraz wielu innych antykwarycznych „myśliwych”. Poszukiwanie książek w ich wykonaniu to prawdziwe polowanie na konkretny okaz.
Bezcenny jest dla nas wyraz triumfalnej radości na ich twarzach, gdy zmierzają dziarsko z „ustrzelonym” tomem, który wzbogaci imponujące kolekcje.
Świat czarnej kreski i pastelowych obrazków, czyli historia pewnych pasjonatów.
Jeszcze istnieją ludzie, którzy potrafią prawdziwie zachwycić się książką i – co więcej – ten zachwyt przekazać dalej. Takim człowiekiem jest pan Tomasz. Starszy mężczyzna, widzący w książkowych ilustracjach coś więcej niż tylko kolorowe historyjki.
Pan Tomasz poszukuje dzieł ilustrowanych przez Antoniego Uniechowskiego. Kupuje je dla brata – kolekcjonera wielbiącego tegoż ilustratora. I przy okazji sam podziwia rysunki w sposób godny uwiecznienia. Porwał mnie opowieścią o obrazku, przedstawiającym dwóch panów – bogacza i biedaka. Czarno – biała scenka według opowieści pana Tomasza przedstawiała za pomocą prostej kreski cały bezmiar emocji i cech charakterów dwojga sportretowanych ludzi – Skromność, pokorę i uczciwość biedaka oraz arogancję i zadufanie arystokraty. Relacja była tak ekspresyjna i sugestywna, że naszkicowane postacie niemal ożyły. Żył swoją opowieścią przede wszystkim zaś pan Tomasz, który, wspominając ową ilustrację, wkroczył w inny świat… i porwał mnie ze sobą.
Gromadzone książki z rysunkami Uniechowskiego mają trafić do Sopotu, gdzie mieszka brat naszego klienta. I – co mnie najbardziej rozczula w tej historii – czekają na zorganizowanie wyprawy z Wrocławia nad morze przez niemłodego już mężczyznę. Mimo podeszłego wieku pan Tomasz postanowił bowiem zawieźć skarb do brata osobiście. Książki te są dla nich zbyt cenne, by ryzykować wysłanie ich pocztą… Nawet po ubezpieczeniu paczki – no bo jak wycenić wartość bezcennej przesyłki?…
Takich ludzi, choć nie spotyka się ich często, na szczęście jest więcej. I oni właśnie pozwalają nam trwać w pozornie irracjonalnym przekonaniu, że to,co robimy, ma sens. Że książki przetrwają, a wraz z nimi księgarnie i antykwariaty. Bo mają dla kogo przetrwać.
Ola
Nadchodzi Nowa Cywilizacja
Szarlatan przyciąga osobowości nietypowe oraz indywidua wszelakiej odmiany. Tym razem odwiedził nas Twórca Nowej Cywiliacji.
Wizja nowego świata, który chce zbudować Władca Materii Ziemskiej (jak sam siebie nazywa), zaskakuje śmiałością pomysłów. Bo przecież idea zawracania biegu rzek, tak by płynęły pod górę, jest doprawdy odważna, choć jakby skądś znajoma. Tak samo jak dość niejasny projekt wykorzystania energii z grawitacji do wytwarzania prądu i gazu, który mieszkańcy nowego świata będą otrzymywać za darmo. Wielki Wynalazca obiecuje również powszechne loty kosmiczne oraz dobrobyt bez granic, który zawdzięczać będziemy rewolucji w hodowli zwierząt, polegającej na karmieniu ich „zwierzętami szybko rozmnażającymi się”.
Twórca Siły i Urządzeń (to kolejny jego pseudonim) obwueścił z należytą powagą, że jeszcze w tym tygodniu skontaktuje się z Papieżem, aby ten zwołał kongres europejskich prezydentów – odbędzie się on w jednym z wrocławskich centrów handlowych… Zostanie wtedy ukonstytuowana Nowa Cywizlizacja, której szczęśliwymi członkami się staniemy. Możemy się więc spodziewać dużych zmian w najbliższej przyszłości 🙂
Jak widać utopijne idee nie pozostają domeną rzeczywistości literackiej. Także wśród nas żyją jeszcze zapaleni reformatorzy, wierzący w swą moc kreowania lepszych światów… I czasami przybywają do nas, aby prostym księgarzom objawić swe niesamowite projekty.
Ola
Skąd bierze się geniusz?
W Szarlatanie przybyło ostatnio sporo poradników biznesowych i tych z poradami dla wszystkich tych, którzy chcą stać się bogaczami Dziś otworzyłem jeden z nich, klasykę tematu: Napoleona Hilla Myśl i bogać się. Oto fragment na ktory spojrzałem: „Miłość jest bez wątpienia najsilniejszym doświadczeniem życiowym. Wprowadza człowieka w łączność z Nieograniczonym Rozumem. Kiedy łączy się z romantyką i seksem, może wznieść człowieka na wyżyny twórczej wydajności. Uczucia miłosne, seks i romantyka są trzema katami trójkąta, na którym wspiera się ludzki geniusz.” Kochajmy i bądźmy genialni!
Przystanek przy antykwariacie
Od jakiegoś czasu obserwuję odrębną grupę klientów antykwariatu. To pasażerowie wrocławskiego MPK, spędzający ciągnące się w nieskończoność kolejne minuty w oczekiwaniu na przyjazd tramwaju. A ponieważ komunikacja miejska w stolicy Dolnego Śląska punktualnością ni szybkością nie grzeszy, bywa, że „koczują” oni na przystanku naprawdę długo. Ponieważ przystanek ów umiejscowiony jest tuż przed wejściem do Szarlatana, znudzeni oczekiwaniem na przejazd zaglądają do środka, zwabieni zapewne różnorodnością bibelotów ułożonych w wystawowej witrynie.
Wkraczają zazwyczaj niepewnie, już od progu tłumacząc się: „tyle razy tędy przejeżdżam, a jeszcze nigdy nie byłem tu u was…” Rozglądając się po półkach nie oddalają się zbytnio od okien, przez które równocześnie z obserwowaniem naszych zbiorów wypatrują upragniobego środka lokomocji, gdyż może on nadjechać zupełnie niespodziewanie. Zachowują więc bezpieczną odległość od drzwi, aby w kulminacyjnym momencie hamowania tramwaju ruszyć galopem do wyczekiwanego pojazdu. (Zimą podczas tej ekspresowej ewakuacji nigdy nie zamykają za sobą drzwi…)
Czekając na tramwaj często przeglądają zawartość stojących na schodach pudełek, wypełnionych książkami za złotówkę. Czasami coś dla siebie wynajdą zupełnie przez przypadek, czasami celowo – tak jak pewna pani, która niedawno weszła, by zapłacić za wybraną powieść, i rzekła, że ma dość marnowania czasu na przystanku, więc wypełni go lekturą 🙂
Bywa, że ludzie chronią się pod dachem antykwariatu w czasie deszczu lub podczas zimowych śnieżyc i mrozów, gdyż na zewnątrz nie ma wiaty…Tacy „przypadkowi pasażerowie” opuszczając nasze progi przeważnie zapewniają, że jeszcze wrócą na dłużej, by spokojnie przejrzeć księgozbiór. Zazwyczaj dotrzymują słowa i odwiedzają nas regularnie. Niektórzy stają się niemal „domownikami” u Szarlatana, przejeżdżając obok wstępują już nie tylko na zakupy, ale także na parominutowe pogaduchy – co nieustannie nas cieszy. Może to jest jakiś plus ciągłych spóżnień MPK? Może w ten sposób przyczynia się do rozwoju czytelnictwa?
Wakacyjne klimaty – ciąg dalszy rozważań na tematy bieżące
Kontynuując rozpoczęty poprzednio wątek letnich wyjazdów muszę podzielić się dość niepokojącymi refleksjami, dotyczącymi spędzania urlopu nad morzem. A konkretnie: czytania nad morzem w czasie urlopu.
Nasz Bałtyk, owszem – piękny jest! Pierwsze spojrzenie na niebieski bezkres po wyjściu z sosnowego lasu na wydmach zawsze zapiera dech w piersiach. Pierwsze kroki po rozgrzanym słońcem piasku to też magiczny moment. Znalezienie zacisznego miejsca na zatłoczonej plaży to już inna bajka, ale nie ma co marudzić – wszak wiadomo, że latem nie tylko my wpadliśmy na pomysł nadmorskiego wypoczynku. Rozkładamy więc kocyk na wypatrzonych dwóch metrach kwadratowych wolnej przestrzeni i kładziemy się z zamiarem poczytania specjalnie nabytej na tę okoliczność książki. W końcu parę godzin na plaży to doskonały czas na nadrobienie zaległości w lekturze…
Jeśli uda się dobrnąć do trzeciej strony, to jest sukces. Bo przeważnie już po otwarciu książka ulega zasypaniu piaskiem. rozrzucanym przez biegające dzieciaki. Chwilę później ląduje na niej piłka, plastikowy bumerang lub jakikolwiek inny przedmiot, którym można rzucać. Sąsiadka z kocyka obok zaczyna rozmowę przez telefon – przekrzykując szum fal informuje wszystkich wokół, że pogoda super, jedzenie smaczne, skóra czerwona, dziś trochę za gorąco, wczoraj strasznie zimno…i tak trwa Niekończąca się Opowieść. Przerywają ją regularne okrzyki wędrownych sprzedawców: „Zimne piwo!” , „Gotowana kukurydza!” itp. Okoliczna dzieciarnia stale nęka rodziców, wrzeszcząc: „Chcę na lody!” , „Kup mi latawca!”… A my próbujemy skoncentrować się na treści książki…
Tak, trzecia strona to chyba granica, poza którą ciężko wyjść czytając na plaży… Na szczęście pozostaje zawsze zbieranie muszelek 🙂
Niewolnicy dóbr współczesnych
Przyzwyczailiśmy się do wynalazków współczesnej techniki tak bardzo, że nie pamiętamy już życia bez nich. A przecież jeszcze nie tak dawno egzystowaliśmy bez internetu, komórkowych telefonów, laptopów…
Pamiętam jak doniosłym wydarzeniem było jeszcze kilkanaście lat temu pojawienie się w domu któregoś z sąsiadów kuchenki mikrofalowej… Albo jak pół osiedla zbiegało się do szczęśliwego posiadacza wideo, by wspólnie oglądać kolejne części przygód Rambo!
I jakoś dało się funkcjonować. A teraz – rozłączy się nam internet i jest dramat. Telefon nie ma zasięgu – jeszcze większy dramat! Pada na nas blady strach, że oto właśnie zostaliśmy odcięci od świata. Mające ułatwić życie wynalazki uzależniły nas w zatrważającym stopniu. Bez nich stajemy się bezradni.
A tak w ogóle to ciekawe – czy sąsiedzi „wpadają” jeszcze do siebie z wizytą, aby wspólnie obejrzeć film lub mecz…
Ola
Przypadki pieszego w dżungli miasta
Niezmotoryzowani mieszkańcy Wrocławia (jak zapewne również innych większych miast) nie mają lekko. Szczególnie teraz, kiedy zima obdarza nas szczodrze swymi urokami w postaci nielichych mrozów.
Z własnego wyboru przemierzam moje miasto przeważnie na własnych nogach. I czasami mam wrażenie, że wszystko wokół sprzysięga się przeciwko nam, pieszym szaraczkom. Przyroda ma dla nas zwykle jakąś zaskakującą niespodziankę – a to ulewę w środku słonecznego dnia, to z kolei upał tak niemiłosierny, że stopy grzęzną w asfalcie… Lub srogi mróz – jak teraz właśnie.
Nie ułatwiają nam maszerowania także zmotoryzowani użytkownicy miejskiej przestrzeni. Posiadacze blaszanych puszek na czterech kółkach, kiedy już zainstalują swą osobę w wygodnym fotelu za kierownicą, zapominają o istnieniu jakichkolwiek innych form życia poza ich wehikułami. Z lubością wjeżdżają więc we wszystkie kałuże, rozchlapując błoto wprost na przemykających pospiesznie przechodniów. Nie można też liczyć na litość ze strony kierowcy, który zbliża się do przejścia dla pieszych – raczej nie zwolni, nie przepuści zmarzniętego piechura, który długie minuty spędza moknąc na deszczu, by przejść na drugą stronę ulicy…
Chodzenie po Wrocławiu ma więc coś wspólnego ze sportami ekstremalnymi 🙂
Gry i zabawy towarzyskie
Podczas rutynowych zabiegów porządkowych, wykonywanych w naszym sklepiku celem utrzymznia kontroli nad wędrującymi z półki na półkę książkami, natrafiłam niedawno na pewną zapomnianą pozycję. Jest to reprint wydanej w 1900 roku książki „Gry i zabawy towarzyskie. Wskazówki do przyjemnego i użytecznego spędzenia czasu w domu i poza domem. Podręcznik dla młodzieży płci obojga”. Przejrzałam treść z zaciekawieniem i wzruszeniem.
Rozrywki, jakimi umilali sobie wolny czas nasi przodkowie, teraz odeszły już chyba zupełnie w zapomnienie. I nie sposób myśleć o tamtych czasach bez nostalgii. Nasi przdziadowie spędzali czas RAZEM, pielęgnując bezpośrednie kontakty rodzinne, sąsiedzkie, przyjacielskie. Spotykali się przy szachach, przeróżnych grach karcianych czy planszowych, rozwijali intelekt przez zabawy umysłowe…
Zapewne śmiali się przy tym i rozmawiali o sprawach bieżących, wspominali wydarzenia minione, rozprawiali o rzeczach ważnych i błahych… Dzieciaki spędzały dzień szalejąc „w plenerze”…
Teraz podwórka świecą pustkami. Młodych ludzi można spotkać w sztucznym świecie galerii handlowych. Zamknęliśmy się w swoich czterech ścianach i siedzimy przed monitorami komputerów, rozmawiając ze znajomymi za pośrednictwem internetu i sms-ów. Cóż, takie czasy – cywilizacja postępuje i trudno się spodziewać, że będziemy nadal bawić się jak na początku ubiegłego stulecia. Ale najbardziej szkoda właśnie tej ludzkiej bliskości – fizycznej, realnej, tego spojrzenia w oczy i wspólnego uśmiechu. I banalnych, ale jakże urokliwych loteryjek fantowych czy układania kostek domino w długie zimowe wieczory…
Ech, i znowu dopadły mnie jakieś staroświeckie sentymenty!
BOHATER DO ADOPCJI
Pruski generał Haeseler, znany dowódca wojny francuskiej, zapomniany a dziś odgrzebany na jednym z oleśnickich strychów. Twarz ostra z potężnym wystajacym podbródkiem i nosem wyznaczającym centrum i pionową oś, ale juz włosy nie maja w sobie nic z pruskiego porządku – to czysty niemiecki romantyzm. Spojrzenie – dumne, mimo pośmiertnych plam na czole i pod oczami. Nadałby się jako eksponat w MUZEUM ZAPOMNIANYCH BOHATERÓW.
Kto chce końca świata?
Możemy odetchnąć z pewną ulgą. Wśród potopu pesymistycznych wieści i prognoz, którymi atakują nas ostatnio wszelkie programy informacyjne, pojawił się jeden jaśniejszy punkt: Odwołano koniec świata!!!
Podobno źle odczytaliśmy kalendarz Majów i w wyniku tej drobnej pomyłki ktoś do niedawna straszył nas rychłą apokalipsą. Ale już możemy spać spokojnie – to jeszcze nie ten czas 🙂 Świat mediów musi nam więc zaproponować inne rozrywki. Na pierwszy plan wysunie się zapewne kopanie piłki – wszak Euro 2012 wznieca u większości z nas uczucia porównywalne do tych, które wyzwalały wiadomości o końcu naszej cywilizacji…
W tym nowo rozpoczętym roku przyjdzie nam więc emocjonować się sprawami bardziej przyziemnymi, takimi jak cena benzyny i leków oraz to, czy Rysio odejdzie z „Klanu”. A miało być tak ciekawie…
…No, chyba że Telewizja Polska ogłosi kolejny sms-owy konkurs: Czy jesteś za końcem świata w 2012 roku? I od głosowania rezolutnych telewidzów będą zależały losy naszej planety. Czemu nie? Jeszcze wszystko przed nami! 🙂
Z noworocznym przymrużeniem oka – szarlatańska spółka życzy Wam pogody ducha i dystansu do tej naszej zwariowanej rzeczywistości!!!
Ola
Podróżujących czytelników przypadki
Jeszcze jednak czytamy w poróży. Wiecznie zakorkowany Wrocław sprzyja wypełnianiu czasu, spędzanego w środkach komunikacji miejskiej, jakąś lekką lekturą.
Odkąd pamiętam mam zwyczaj podglądania co też współpasażerowie czytają. Wnioski tych obserwacji nie są zapewne wielkim socjologicznym odkryciem. Do tramwaju czy autobusu zabieramy przeważnie coś łatwego i przyjemnego – by odprężyć się nieco w drodze powrotnej po całym dniu pracy. Ale już wybierając się w dalszą podróż pociągiem często sięgamy po lektury nieco ambitniejsze. Niestety nie udało mi się dostrzec tytułu książki, o której podczas mojego niedawnego wyjazdu rozmawiała grupa studentów. Zaintrygowało mnie zdanie jednej z dziewczyn, która stwierdziła, że bałaby się treści, zawartej w owym tomie. Nie wyjaśniła jednak dlaczego ani nie rozwinęła myśli… A mnie do teraz zastanawia – cóż to za przerażająca księga?
W tym samym wagonie nawiązała się nieco wcześniej luźniejsza rozmowa. Dwaj młodzi mężczyźni zagadnęli dziewczynkę, czytającą „Harrego Pottera”, czy widziała nakręcony na podstawie książki film. Dziecko odparło, że tak i bez chwili wahania dodało: Ale książki są lepsze! Nie ukrywam – ucieszyła mnie ta opinia ogromnie. Rośnie kolejny mol książkowy!
Tak naprawdę nie jest istotne czy jadąc autobusem pochylimy się nad Dostojewskim, czy nad Chmielewską. Ważne, że pędząc z pracy do domu mamy jeszcze ochotę sięgnąć po literaturę, by choć na chwilę przenieść się w inne światy.
Ola
Trwałość rzeczy i pamięci
Wśród nabytych przez nas ostatnio nowinek znalazły się dwa stare aparaty fotograficzne. Ach, co to był za sprzęt! Jeden z nich to poczciwa radziecka Smena, która przypomniała mi moje pierwsze kroki w sztuce fotgrafowania…
Do dziś przechowuję pierwsze samodzielnie wykonane zdjęcie. Przedstawia ono głowy moich rodziców i trzymanego pomiędzy nimi kota oraz znaczny fragment nieba ponad owymi głowami. No, z pokorą przyznaję – mistrzynią kompozycji obrazu w wieku lat pięciu to ja nie byłam 🙂 Lecz nie o artyzm tym razem chodzi a o jakość dawnego sprzętu.
Weźmy takie aparaty fotograficzne. Produkowane dziesiątki lat temu wydają się być wciąż niezniszczalne. Jeśli były odpowiednio traktowane, działają nadal bez zarzutu – niezależnie od warunków atmosferycznych, wysokiej lub niskiej temperatury… Nie tak, jak współczesne japońskie wynalazki z delikatną elektroniką, która nie wytrzymuje próby użycia przy lekkim zimowym mrozie.
To samo można powiedzieć o samych fotografiach. Jakość starych odbitek pozostaje zadziwiająco dobra. Dawne utrwalacze solidnie zabezpieczały zdjęcia przed utratą kolorów. Obrazki sprzed lat wciąż nie poddają się działaniu czasu, natomiast kopie drukowane dziś przez maszyny na chińskim papierze nie dają gwarancji, że za dwadzieścia lat będą jeszcze cokolwiek prezentowały…
…A głowy moich rodziców i kota za dwadzieścia lat pewnie nadal będą swą wyrazistością wzbudzać mój sentymentalny uśmiech. I stara Cmena będzie dalej wiernie służyć jakiemuś pasjonatowi zabytków solidnej techniki.
Ola
Jeszcze o zimie
Jest w przeżywaniu zimy jakaś drobna sprzeczność. Nie wiem, czy to powszechne odczucie, ale u siebie obserwuję prawdziwy zachwyt zimą, podziwianą z perspektywy domowego fotela.
Taka zima jest najpiękniejsza – spadające z nieba płatki śniegu, biały puch pokrywający drzewa i całą okolicę… gdy można na te cuda spoglądać zza szyby, ozdobionej misternym ornamentem malowideł autorstwa „Dziadka Mroza”. Bo wyjście w tę śnieżycę, wystawienie twarzy na minus -naście stopni Celsjusza, to już trochę mniej urokliwa strona owej pory roku.
Uwielbiam więc zimę nieco „na odległość”. Wśród mnóstwa krajoznawczo – turystycznych albumów, jakie znajdują się na półkach w naszym antykwariacie, jest sporo książek z fotografiami zimowych pejzaży. Jakże przyjemnie jest przenieść się na zaśnieżone karkonoskie szlaki, oglądając zamieszczone w takowym albumie zdjęcia! Jak miło jest znaleźć się wśród tatrzańskich zasp, siedząc na sofie w Szarlatanie z kubkiem gorącej kawy w dłoni!
A jak przyjemnie w zimowe wieczory wspomina się minione upalne wakacje…
Ola
Księga Tajemniczych Okoliczności
Co jakiś czas zdarzają się w antykwariacie tajemnicze zniknięcia – nie tylko książek, ale również istot żywych. Labirynty półek pochłaniają kolejne ofiary, wabiąc w swe otchłanie nieświadomych poszukiwaczy książek.
Właśnie drugi już dzień z rzędu byłam dziś świadkiem gorączkowych poszukiwań zaginionej koleżanki. Rozemocjonowana licealistka z przestraszonym wzrokiem i włosem rozwianym przemierzała wszystkie zakamarki, pytając napotkanych klientów, czy ktoś nie widział „blondynki w długiej spódnicy”. Tym razem, podobnie jak wczoraj, kiedy to zdarzyła się niemal identyczna sytuacja, wszystko skończyło się dobrze – zniknięcia okazały się chwilowe.
Ale bywa i tak, że klienci, zapuszczający się w najodleglejsze części księgozbioru, ulatniają się na dobre… Wiele już razy zdarzyło mi się skierować kogoś do ostatniej sali, po czym nie widziałam, by dana osoba opuszczała antykwariat… Razu pewnego wraz z Szarlatanem zamknęliśmy sklep dobre pół godziny po czasie, gdyż obydwoje byliśmy pewni, że w ostatnim pomieszczeniu są jeszcze dwie panie, które tam wchodziły! Czy to możliwe, że oboje przeoczyliśmy ich wyjście?
Rację miał Szekspir mówiąc, że są na świecie rzeczy, o których się nie śniło nawet filozofom… i takie właśnie rzeczy tworzą codzienność w naszym magicznym sklepiku…
Ola
Zmieniony ( 09.06.2012. )
A po co nam las?
Człowiek nie został stworzony do życia w mieście. Człowiek w przewrotności swej pochopnej a bezrozumnej zaczął budować miasta wbrew wszelkim prawom natury i rozsądku. No i teraz mamy. Korki, beton, smog, hipermarkety…
…A mogło być tak pięknie…
…Mogliśmy żyć w lepiankach z gliny, drewna i mchu… Posilać się borówkami, grzybami i innymi darami leśnego runa… Budzić się o wschodzie słońca i zasypiać po jego zgaśnięciu… Kąpać się w strumyku… Ech, raj utracony! I teraz, zamiast leżeć wśród paproci i patrzeć na kształt chmur, siedzimy w szklanych biurowcach, wpatrując się w komputerowe monitory. Co gorsze – boimy się przyrody, to już nie jest nasz pierwotny dom. Przeraża nas pszczoła, biedronka (kto wie, czy ta bestia nie gryzie śmiertelnie!), jaszczurka czy nawet ćma (lata tak nocą, na pewno coś knuje!)
Las już nie jest schronieniem i ostoją. Jest siedzibą dzikich bestii, no i w ogóle – po co łazić po krzakach, można tam rozedrzeć sukienkę o wystający konar albo ubrudzić buty! Bezpieczniej i przyjaźniej jest w galerii handlowej!
Tym, którzy drżą ze strachu przed biedronką serdecznie polecam lekturę „Anastazji” Władimira Megre. Tym, którym jaszczurka niestraszna – również polecam.
A po co nam las? A do zachwyceń i odrodzenia!
Ola
Dom dla książek
Odkąd pamiętam w naszym antykwariacie funkcjonuje specyficzny system utrzymywania kontaktu z klientami, poszukującymi konkretnych tytułów. Mamy mianowicie skrzyneczkę, skrywającą setki specjalnych karteczek, na których widnieją owe poszukiwane tytuły wraz z numerem telefonu bądź adresem mailowym, dającym możliwość powiadomienia danej osoby, że właśnie udało nam się zakupić potrzebną książkę.
Regularnie przeglądamy zawartość skrzynki, ciesząc się, gdy możemy wysłać komuś wiadomość, że oto właśnie w Szarlatanie czeka na odbiór upragniona lektura. „Łowcy książek” przybywają po zdobycz szczęśliwi, że w ten sposób udało im się „upolować” czasem długo wyczekiwany okaz. My natomiast mamy poczucie, jakbyśmy znależli najlepszy z możliwych domów dla tego akurat woluminu, że trafia on w najbardziej spragnione go ręce i zostanie otoczony należytą opieką i szacunkiem.
Taka to już chyba choroba zawodowa: górnicy mają swoją pylicę, a antykwariusze – przesadną troskę o dalszy los książek, które trafiają na półki 🙂
Ola
Antykwariusz skomplementowany
15.06.2013.
Antykwariusz skomplementowany czuje się doskonale i ooo… nawet uśmiechać się dziś będzie nie tylko do klientek, ale i do klientów. Bo właśnie, bo właśnie usłyszał największy komplement jakim antykwariusza można obdarzyć: „Sprzedaje Panu książki, bo PAN JEST PRZYJACIELEM KSIĄŻEK”.
Jakimi ludźmi są klienci Szarlatana?
Tych, którzy lubią marzyć o krainach jasnych, pełnych słońca, których fantazya unosi nieraz poza spienione morza, do ziemi o blaskach świetlanych, do krain o bajecznych świątyniach, lekkości koronki i alabastrowej białości marmuru.
Tych którzy lubią wyjść poza zakres szarzyzny życia i umysł swój kąpią w blaskach tęczy i fantasmagoryach egzotycznych krain serdecznie zapraszamy do Szarlatana!
za: Dzieduszycka Ewa hr. Indye i Himalaje Wrażenia z podróży Lwów 1912
Aleksander Hr. Wodzicki, Ośmset kilometrów w Afryce środkowej
Od dziecinnych lat marzeniem mojem było zrobić wyprawę myśliwską gdzieś w dalekie, dzikie kraje, długo jednak czekałem zanim marzenia me ziścić się mogły…
- Views30052
- Likes0