Starocie książkowe – pomijany element – obwoluta
Gdy otworzymy starą książkę i pozwolimy jej cicho zatrzasnąć się w dłoniach, pierwszą warstwą, z którą obcuje nasz wzrok, nie jest wcale płótno okładki ani gładka faktura kartek, lecz cienki „płaszcz”– obwoluta. Jej życie bywa burzliwe: jednego dnia błyszczy w księgarni we Wrocławiu, drugiego trafia do plecaka, by po kilku latach jest już starociem i odsłania się na półce antykwariatu z delikatnie przetartą krawędzią. Choć ta chroniąca przed kurzem i światłem koszulka powstała z prozaiczną misją ochrony bloku, z biegiem lat wyrosła na pół samodzielne dzieło grafiki użytkowej i subtelny barometr nastrojów epoki.
Od surowej tarczy do malarskiej sceny
Pierwsze obwoluty, drukowane pod koniec XIX wieku, miały przyziemny charakter – składano je z najtańszego papieru drzewnego, a na froncie umieszczano jedynie nazwisko autora oraz cenę. Ich twórcy na wzór francuskich księgarzy stawiali głównie na funkcję transportową: chronić oprawę w węglowych wagonach, które wiozły nowości do prowincjonalnych salonów. Jednak już w latach 20. XX w. – gdy polski rynek wydawniczy chłonął modernistyczne mody z Paryża i Berlina – koszulki zamieniły się w papierowe plakaty. Geometryczne liternictwo konstruktywistów, pastelowe kwiaty secesji i pierwsze odważne litografie sprawiły, że książka zyskała „twarz”, która przyciągała przechodnia do witryny tak skutecznie jak neon kina.
Papier w trybach historii
Wojna i powojenne reglamentacje papieru wprowadziły do garderoby książek surowy dress code. Szary makulaturowy arkusz i jednobarwny nadruk stały się standardem, ale polscy graficy błyskawicznie nauczyli się pracować subtelnością. Skoro nie było chromolitografii, eksponowali typografię: ukośne układy liter, wyrafinowane światłocienie między wielkimi paginami a pustką tła. W tym minimalistycznym teatrze każdy detal – od szerokości marginesu po nieśmiałą smugę oranżu – niósł znaczenie, pokazując, że ograniczenia mogą stać się katalizatorem wyobraźni.
Eksportowe wydania lat 70. przeniosły obwoluty w inny wymiar: wysokogatunkowa kreda, metalizowane pigmenty i perforowane skrzydełka decydowały o egzotycznym uroku tomów wysyłanych za żelazną kurtynę. W kraju zostawały skromniejsze wersje, co paradoksalnie dziś czyni je równie pożądanymi. Kolekcjonerzy tworzą komplety lustrzane – rodzimy „bieda-kożuszek” obok luksusowej koszulki dla Zachodu – tworząc fascynujący dyptyk designu i polityki.
Kolekcjonerskie eldorado
Współczesne aukcje udowadniają, jak bardzo zmieniło się postrzeganie papierowych okryć. Pierwsze wydanie „Solaris” z zachowaną koszulką potrafi przebić cenę młodego obrazu, a seria kryminałów „Ewa wzywa 07” w komplecie z obwolutami finansuje wakacje nad ciepłym morzem. Rzadkość wynika ze statystyki: większość czytelników zrywała lub gubiła koszulki przy pierwszym czytaniu, a reszty dokonał czas. Dziś wyszukiwanie dobrze zachowanego egzemplarza przypomina tropienie motyla w zakurzonej szkatułce – trzeba cierpliwości, wiedzy i szczęścia.
Nowe szaty króla
Choć e-booki zepchnęły papier w cyfrowy cień, moda na „retro obwoluty” odradza się. Wydawcy wypuszczają kolekcjonerskie serie z koszulkami stylizowanymi na przedwojenne litografie, a projektanci eksperymentują z lakierem soft-touch, tłoczeniem na zimno czy subtelnym złoceniem krawędzi. Współczesny czytelnik otrzymuje więc obiekt hybrydowy: pachnący drukiem hołd dla tradycji opleciony nowoczesną technologią druku pigmentowego.
Ostatnia linia obrony
Dla bibliofila obwoluta to dziś nie dodatek, lecz integralna część książki. Zdejmuje się ją rzadko i delikatnie, przechowując w bezkwasowych pudłach lub kapsułach Melinex. Światło, ciepło i wilgoć to jej wrogowie, dlatego najlepsze egzemplarze spoczywają w domowych „mikromuzeach” – przygaszonych, wentylowanych gablotach, gdzie mogą przetrwać następną falę czytelniczych mód.
Dlaczego warto spojrzeć na książkę przez pryzmat obwoluty? Bo to najcieńsza warstwa, w której gromadzi się wyjątkowo gęsty osad dziejów: gustów, technologii, cenzorskich nakazów i rynkowych marzeń. Gdy kolejny raz weźmiemy do ręki powieść sprzed dekad, zatrzymajmy się na chwilę przed zerwaniem tej papierowej peleryny. Być może właśnie tam – na zagięciu skrzydełka, w druku małą czcionką, w podskórnym błysku farby z miką – ukryta jest najciekawsza opowieść, której nie znajdziemy w żadnym rozdziale.
- Views30078
- Likes0