Rekolekcjonista Wyznania antykwariusza 011 Stanisław Karolewski
Mieszkanie ma świeckie. W robotniczej kamienicy, na pierwszym piętrze. Odziedziczył je po matce i wypełnił książkami. Już w jego dzieciństwie mieli ich niemało, a potem dochodziły kolejne półki opasując całe mieszkanie. W małym pokoju, tym który kiedyś zajmował, powstała nawet „wyspa” z regałów pełnych książek.
Wyświęcili go i poszedł na parafię w małym mieście, ale szybko wezwali go z powrotem i kazali dalej studiować. Miał do tego zacięcie. Potem studia w Rzymie. Umiał jednak nie zatracić się w swojej mądrości, pozostał blisko ludzi. Szybko zaczęli przyjeżdżać z innych parafii z całego miasta, żeby go posłuchać. – A ja cały czas mówiłem im to samo: żeby byli dobrymi ludźmi. Nic więcej. Chrześcijanie, Muzułmanie, Żydzi, Hindusi, niewierzący – ważne żeby byli dobrymi ludźmi. – Potem stał się rekolekcjonistą. Chętnie go zapraszali i dawali „co łaska” za głoszone słowa, nie nadążali potem ze spowiedziami – siedział z nimi w konfesjonale, czasem do dwudziestej drugiej.
Kupował sobie te książki, a resztę zarobków dawał na przytułek, czasem na szpital albo dom dziecka. – Gdy się dowiedzieli, to zaczęli mi dawać jeszcze więcej. Gdy się chciałem pozbyć pieniędzy, to miałem ich coraz więcej i więcej. Kiedyś przyjechał starszy facet i daje mi walizeczkę, mama jeszcze żyła. Ja pytam go: co to jest? On, że ofiara. Tyle pieniędzy? – pytam. Mówię mu, że może sam wpłacić – bezpośrednio w hospicjum albo na konto. A on, że nie może, bo to z mafii. – Tak powiedział, nic się nie krygował, tylko mówi, że mafijne pieniądze. Ja mu na to, że tak nie kupi spokoju sumienia a on, że nie o sumienie chodzi, ale o życie po śmierci. Poprzepychaliśmy się tak jeszcze chwilę, aż otworzył tę walizeczkę i zaczął rzucać mi pieniędzmi w twarz – scena jak z filmu, stuzłotówki fruwały po całym pokoju, a na to wchodzi moja mama i mówi surowym tonem:
– Nikt pana nie nauczył, że w gościach się nie śmieci?
Przed chwilą myślałem, że facet wyciągnie pistolet i mnie zastrzeli, a mamę tylko przeprosił i wyszedł. Dodał jeszcze:
– To ofiara, na umierających.
Co miałem zrobić? Pozbierałem to i zaniosłem na komisariat, ale to były dziwne czasy. Powiedzieli mi: – a jak księdzu ktoś powie, że ma pieniądze z ufo, to też mamy to badać? Zaniosłem więc walizkę siostrom. Tam zawsze wszystkiego było za mało: rąk do pracy, lekarstw, bandaży, czasami nawet chleba. Zaniosłem te pieniądze, a było tego tyle, że można by za to kupić dom. A przeorysza na to: – taki ksiądz dumny? To niech ksiądz słucha. A tam się po korytarzu niósł płacz i takie nieludzkie – ludzkie – poprawia się – zawodzenie.
– To jest trochę taka spowiedź. Uśmiecha się, poprawia okulary. – Wszyscy potrzebujemy drugiego człowieka, duchowni również. Jak u Marka Grechuty: – to będzie spowiedź, ale bez rozgrzeszenia. Świecka spowiedź duchownego – widzę, że bawi się tym zwrotem. Nie jest pisarzem, ale mówcą – zna siłę słów. Swoimi operuje perfekcyjnie.
Głosiłem słowo boże, a wieczorami cały czas się uczyłem – czytałem książki, chociaż studia już miałem dawno za sobą. A potem zobaczyłem, że jest we mnie coś niedobrego. Takie poczucie, wie pan, że ja jestem mądrzejszy, że umiem żyć, ale powiedz, że ty k… wiesz jak żyć, matce której dziecko sparaliżowało – słucham go z przyjemnością, choć wiem, że jest ze mną absolutnie szczery i nie szczery – o tyle, że tę historię powtarzał, może we własnej głowie już wiele razy. Nawet tę „k…” wsadził we właściwym momencie, zadźwięczała w ustach duchownego. Wygląda też trochę jak Chrystus – długi nos, zapadnięte policzki i długie, ciemne włosy – nieczęsta rzecz u księży.
Ciągnął dalej: – I jeszcze zobaczyłem u siebie taką dumę, mój spowiednik w seminarium mówił o tym: „nadmierne przywiązanie”, do tych książek. Tak więc, chciałbym żeby było tak jak się umawialiśmy – zapłaci mi pan za to co jest coś warte, ale zabierze wszystko. Zostawiam tylko pismo święte i brewiarz.
Bibliotekę ma zacną, choć głównie współczesną. Oprócz teologii i filozofii dobrą literaturę, ale i matematyka, fizyka. Ma nawet półki z medycyną. I tak wybrałbym jeżeli nie wszystko, to większość. Przypadkowych darów i zawieruszeń – jakich w każdej bibliotece pełno, musiał pozbywać się na bieżąco.
Jego wyznania robią na mnie wrażenie, nie dziwię się, że robiły również na gangsterskich bossach. Jest w tym szczery i autentyczny, choć ma to dokładnie przemyślane. Każde słowo w jego ustach jest jednocześnie i szczere i przemyślane. Kieruje swoją spontanicznością. Ciężko jednak przejść wobec jego postawy obojętnie – żyje tak, jak deklaruje, bez kompromisów. Bierze moje zafrasowanie, za co innego i dodaje:
– Ja wiem, że pan robi bardzo dobrą robotę. To ważne żeby ludzie czytali, a pan ma tam jeszcze tyle innych pięknych rzeczy z którymi mogą na co dzień obcować. Jak pan nie ma pieniędzy, to niech pan to weźmie wszystko za darmo albo za symboliczną złotówkę – żeby nie prowokować pecha – puszcza do mnie oko, śmiejąc się z tego gadania o pechu w którego nie wierzy.
W mieszkaniu po opróżnieniu z książek niewiele zostaje. Puste regały, łóżko pod oknem, biurko w byłym pokoju matki. Kilka krzeseł. Stół w kuchni. Krucyfiks nad drzwiami i drugi na biurku. Szafa i wieszak w przedpokoju.
Płacę mu plikiem setek a on udaje, że powtarzamy scenę z mafią, o której mi opowiadał. Rozstajemy się w tym rozbawieniu.
Czasem wracam do tego spotkania. Patrzę na rzędy swoich książek i zastanawiam się czy bym tak potrafił? Od lat ćwiczę się w nie przywiązywaniu do przedmiotów, to cenna umiejętność w tym zawodzie, ale…
Przychodzi kilka miesięcy później. Włosy ma ścięte przy samej skórze, pozbył się i tego. Pyta zwyczajnie: co słychać? Komplementuje antykwariat, wymieniamy zdawkowe uwagi, aż wreszcie mówi – domykając swoją spowiedź: Wie, pan, teraz jest jeszcze gorzej, bo czuję dumę jaki jestem dobry – wszystko rozdałem i głoszę słowo boże jak Chrystus. A teraz już nie ma nic żeby wymazać to fałszywe zadowolenie.
Kiedy ze starego dziennika przepisuję i redaguję te słowa – po latach od spotkania z księdzem, którego naprawdę polubiłem, myślę, że trzeba mu było powiedzieć, że to wszystko się nie liczy. Jest tylko droga po której kroczy. On i każdy z nas i nie ma żadnego znaczenia czy czuje dumę czy skruchę – jak jego mafiozo. Trzeba po prostu iść. To wszystko. Pewnie uznałby to za bluźnierstwo. Rozmawiałem z nim jeszcze wiele razy przez te lata – zawsze jednak już tylko w swojej głowie.
Ginie w wypadku samochodowym. Przewożą go z jednych rekolekcji na drugie. Udaje mu się wypiąć z pasów i próbuje się wydostać z auta. Ma poprzebijane narządy. Umiera w męczarniach. Prasa ekscytuje się tym jeszcze kilka dni.
autor: Stanisław Karolewski ( https://szarlatan.pl/szarlatan-stanislaw-karolewski/ )
Inne miniatury na: https://szarlatan.pl/category/wyznania-antykwariusza/
oraz https://facebook.com/Szarlatan
autor na Facebooku: facebook.com/stanislaw.karolewski
Youtube: https://www.youtube.com/@TVSZarlatan
- Views97133
- Likes0