Wiatrem i papierem malowane: Kolekcjonowanie starych pocztówek znad polskiego morza
Jest coś szczególnego w kartce, która dociera znad morza. Już sam fakt, że pochodzi z przestrzeni otwartej, wietrznej, niekończącej się, nadaje jej inny ton – bardziej ulotny, bardziej nostalgiczny, mniej związany z konkretami, a bardziej z marzeniem. Stare pocztówki z polskiego wybrzeża, zwłaszcza te pochodzące z pierwszych dekad XX wieku, to dziś nie tylko kolekcjonerska rzadkość, ale i fascynujący zapis tego, jak Polacy – jeszcze zanim Bałtyk stał się przestrzenią urlopowego banału – tworzyli mit własnego morza. Bo nie zawsze przecież było ono „nasze”. A nawet kiedy było, to niekoniecznie tak dostępne, jak dziś – otwarte, oswojone, rozdeptane. Pocztówki tamtych czasów pokazują zupełnie inny Bałtyk: dziki, szorstki, dostojny, miejscami niedostępny, a przy tym nieodparcie pociągający.
GDZIE SPRZEDAĆ STARE POCZTÓWKI WE WROCŁAWIU?
Zanim powstały plaże w dzisiejszym sensie, zanim pojawiły się kolorowe parawany, lody świderki i nadmorska infrastruktura w wersji masowej, istniały miejscowości, które były raczej punktem snu o morzu niż jego codziennym użytkowaniem. Jastarnia, Hel, Puck, Gdynia, Ustka, Sopot – każde z tych miejsc miało swoje oblicze jeszcze zanim weszło na dobre do katalogów biur podróży. Pocztówki pochodzące z tych lokalizacji w latach 1900–1939 przedstawiają świat, który tylko pozornie przypomina dzisiejszy – z molo, falami i nadbrzeżem. Bo ten świat był przede wszystkim konstrukcją estetyczną i emocjonalną. Oto wybrzeże, które dopiero zyskiwało głos. I to właśnie kartka pocztowa stała się jednym z pierwszych narzędzi, które ten głos poniosły dalej – do wnętrza kraju, do rodzin, do ukochanych, do znajomych.
Trzeba pamiętać, że pocztówka morska nie była jedynie ilustracją widoku. W epoce, w której dostęp do wybrzeża miała tylko część społeczeństwa, stawała się substytutem podróży, surogatem obecności nad brzegiem Bałtyku. To, co dziś wydaje się pocztówką z urlopu, wtedy było często symbolicznym aktem partycypacji w czymś większym – w idei Polski nadmorskiej, w marzeniu o szerokim horyzoncie, o oknie na świat. Nic więc dziwnego, że wiele z tych pocztówek przedstawia nie tyle ludzi, co strukturę pejzażu: latarnie morskie, wydmy, szkielety kutrów, fale rozbijające się o betonowe falochrony. Są surowe, niemal grafitowe, często czerpiące z estetyki ekspresjonizmu i wczesnej fotografii reporterskiej. Ale jednocześnie niosą w sobie coś niezwykle czułego – rodzaj kontemplacji przestrzeni, której się nie da posiąść, można tylko próbować uchwycić.
To właśnie dlatego najwcześniejsze nadmorskie kartki – jeszcze z okresu pruskiego panowania – mają tak odmienny charakter od pocztówek miejskich czy górskich. Są bardziej skupione na pustce niż na obecności. Nawet jeśli przedstawiają ludzi – to jako drobne punkty w pejzażu, sylwetki na tle horyzontu, kobiety w kapeluszach spacerujące wzdłuż linii brzegowej, dzieci w marynarskich ubrankach brodzące przy wodzie. Wiele z tych wizerunków powtarza pewien schemat – perspektywiczna linia morza, nad nią pochmurne niebo, a na przednim planie element narracyjny: łódź, muszla, samotna postać. Kompozycja jak obraz, tyle że zamknięty na małym kartoniku, z miejscem na kilka zdań, pozdrowienie, podpis.
Pocztówki z nadbałtyckich kurortów z lat 20. i 30. XX wieku to już zupełnie inny rozdział – są częścią opowieści o budowaniu tożsamości II Rzeczypospolitej jako państwa morskiego. Szczególnie silnie widać to w pocztówkach z Gdyni – młodego miasta, które miało być portem dumy narodowej, emblematem nowoczesności i wizytówką państwa odrodzonego po zaborach. Wydawano tysiące kartek przedstawiających port, dźwigi, budynki w stylu modernistycznym, nabrzeża z białymi liniowcami. Były dynamiczne, nowoczesne, pełne ruchu – jakby sam papier chciał przyspieszyć, unieść się, pokazać przyszłość. I choć przedstawiają bardzo konkretne budowle, to mają w sobie coś więcej niż dokument – są manifestem modernizacji i nadziei.
Zupełnie inny klimat panował w kartkach z Sopotu, który jako kurort miał charakter bardziej elitarny, europejski, pełen odwołań do estetyki Belle Époque. Przedstawiano tu nie tylko plażę i molo, ale także domy zdrojowe, sale koncertowe, wystawne restauracje. Kolorystyka była jaśniejsza, detale bardziej ornamentalne, często pojawiały się motywy muzyczne, balowe, artystyczne. Sopot z tych kartek to nie przestrzeń pustki, ale przestrzeń elegancji – morze jest tam nie tłem, lecz scenografią dla stylu życia.
Niezależnie jednak od lokalizacji, wspólnym mianownikiem większości pocztówek morskich było to, że łączyły obraz, emocję i podróż. Nadawca – nieważne, czy był robotnikiem, wojskowym, letnikiem, czy kuracjuszem – stawał się na moment kimś więcej niż turystą. Był uczestnikiem mitu Bałtyku, współtwórcą narracji o morzu jako przestrzeni nie tyle wypoczynku, co tożsamości. Kartka nie była więc wyłącznie rejestracją wizualną – była aktem obecności, symbolicznym zakotwiczeniem się w pejzażu, który miał znaczyć więcej niż tylko fale i piach.
Oto część druga artykułu „Wiatrem i papierem malowane: Kolekcjonowanie starych pocztówek znad polskiego morza”. Tym razem skupiamy się na formie, stylu i ewolucji nadmorskiej pocztówki, analizując zarówno techniki graficzne, jak i zmieniające się motywy ikonograficzne. To opowieść o tym, jak różne oblicza Bałtyku zostały ujęte w drukarskim detalu.
Część II: Morze w ramce – forma, styl, technika i ikonografia
Choć ich format przez dziesięciolecia nie ulegał zmianie – zwykle nieco większy od dłoni, prostokątny, z podziałem na miejsce na korespondencję i adres – stare pocztówki znad polskiego morza tworzyły nieskończenie bogaty świat formalny. Na pozór jednolite, w rzeczywistości zachwycają zróżnicowaniem stylów, rozwiązań graficznych i zamysłów estetycznych. Były jak miniaturowe obrazy – komponowane z taką starannością, że dziś można je analizować zarówno jako dokumenty czasu, jak i mikrodzieła sztuki użytkowej.
Wśród najwcześniejszych egzemplarzy – jeszcze z przełomu XIX i XX wieku – dominowały pocztówki litograficzne, wykonywane w technice chromolitografii. Niezwykle kolorowe, często stylizowane na ręczne malowidła, zachwycają miękkością przejść tonalnych i dekoracyjnym układem. Morze w tych kartach to nie realistyczna przestrzeń, lecz sceneria wyobrażona: błękit jak z bajki, słońce zawieszone dokładnie tam, gdzie symetria kompozycyjna tego potrzebowała, romantyczne fale z białą pianą jak z ryciny. Często dodawano do nich drobne elementy graficzne – muszle, kotwice, róże wiatrów, girlandy z pereł. Nie brakowało i kart typowo sentymentalnych – z postaciami kobiecymi, dziećmi, amorkami, które – choć bez związku z morzem – uosabiały romantyczną aurę podróży i tęsknoty.
Wraz z upowszechnieniem fotografii, w latach 20. i 30., nadmorskie pocztówki zaczęły przechodzić w stronę dokumentalizmu – co jednak nie znaczy, że rezygnowały z poetyckiego sznytu. Popularność zdobyły kartki fotograficzne sepiowane, czarno-białe, niekiedy ręcznie podkolorowywane. Szczególnym typem były pocztówki fotograficzne z widokami panoramicznymi – ukazujące całe nabrzeża, mole, ulice nadmorskich kurortów. Zadziwiająca była dbałość o perspektywę – twórcy kart często celowo ustawiali aparat na wysokości kolan lub na dachach hoteli, by uchwycić nietypowy kąt. Bałtyk nie był w tych kartkach tłem – był aktorem pierwszoplanowym, którego trzeba było „zagrać” odpowiednim światłem, cieniem, linią horyzontu.

Obok tego nurtu istniał jednak cały świat pocztówek sentymentalnych, bardziej prywatnych i miękkich. To kartki z dziećmi na plaży, z kobietami w strojach kąpielowych, z rodzinami zbierającymi bursztyny. Szczególną popularność miały kartki, które przedstawiały plażę jako miejsce rytuału: kąpieli słonecznych, spacerów, pikników. Postacie ubrane były w kostiumy zgodne z duchem epoki – skromne, nieco teatralne, nieraz z parasolkami przeciwsłonecznymi, zawsze lekko wystylizowane. Często ujęcia te robiono o poranku, kiedy światło było najłagodniejsze, a cienie jeszcze miękkie. Te pocztówki miały charakter poetyckiego dokumentu codzienności – bardzo konkretnej, a zarazem uniwersalnej. Patrząc na nie dziś, odnosi się wrażenie, że niewiele się zmieniło – poza kolorem wody, plastikiem w piasku i obecnością smartfonów.
Warto wspomnieć również o pocztówkach sezonowych i okolicznościowych. Wydawano je na potrzeby świąt, festynów, wizyt państwowych, a także – co szczególnie ciekawe – na potrzeby kampanii edukacyjnych i patriotycznych. Niektóre z nich przedstawiały np. dzieci trzymające biało-czerwone flagi na tle morza, mapy Polski z zaznaczonym „Dostępem do morza”, stylizowane przedstawienia Marynarki Wojennej. Były to kartki o funkcji wychowawczej, wydawane często przez organizacje harcerskie, LOPP czy stowarzyszenia oświatowe. Dziś mają szczególne znaczenie kolekcjonerskie – bo łączą w sobie warstwę wizualną, polityczną i społeczną.
Nie można zapominać również o karcie jako nośniku rękopisu. Wiele pocztówek nadmorskich przetrwało do dziś właśnie dzięki osobistym notatkom – pozdrowieniom, opisom pogody, krótkim refleksjom. Czasami jedno zdanie, napisane ołówkiem: „Kąpiel udana, ale zimno”, albo „Tęsknię za tobą w ten wietrzny dzień”, potrafi dodać kartce drugie życie. W kolekcjonerstwie coraz bardziej ceni się nie tylko obraz, ale i autentyczność zapisu chwili. Kartki niepisane – czyste – bywają bardziej estetyczne, ale tracą tę warstwę intymną. Te pisane – choćby niechlujnie – stają się świadectwem osobistym.
Zbieranie tych pocztówek to jak układanie mozaiki, w której każde ogniwo ma inną fakturę, barwę i głos. Kolekcjonerzy szukają rzadkich ujęć, unikalnych druków, nietypowych kolorystyk, kart z obiegu (czyli stemplowanych) lub nieobiegowych, z numerami serii lub bez. Niektórzy skupiają się na jednej miejscowości, inni – na jednym motywie (np. mola, kutry, dzieci na plaży, Gdynia w budowie). Ale łączy ich jedno: poczucie, że każda z tych kartek to fragment opowieści o Polsce nadmorskiej – tej dawnej, niespiesznej, wielobarwnej i przejmująco pięknej.
Część III: Kolekcja jako pamięć – współczesne życie dawnych kartek
Kolekcjonowanie starych pocztówek z nadbałtyckich miejscowości jest dziś czymś więcej niż hobby. Stało się rodzajem cichej archeologii emocji, uprawianej przez pasjonatów, historyków lokalnych, artystów wizualnych, a czasem po prostu tych, którzy chcą zatrzymać w dłoni kawałek przeszłości. To kolekcja, która nie błyszczy jak znaczki czy monety, nie przyciąga głośnych aukcji ani galerii prestiżu – a mimo to buduje najgłębszy rodzaj relacji z czasem i miejscem. Bo kolekcjoner kartki nie poluje na wartości rynkowe – on szuka historii.
W Polsce funkcjonuje kilka środowisk skupionych wokół starych pocztówek – towarzystwa miłośników kart, fora internetowe, grupy w mediach społecznościowych, regionalne stowarzyszenia. W ich kręgu nadmorskie pocztówki cieszą się szczególnym sentymentem. Nie tylko dlatego, że ich ikonografia jest bogata i estetycznie pociągająca, ale też dlatego, że – paradoksalnie – są trudniejsze do zdobycia niż mogłoby się wydawać. Wiele z nich zostało bezpowrotnie zniszczonych w czasie wojny, inne zaginęły w przemianach własnościowych, przeprowadzkach, likwidacjach domowych archiwów. Te, które przetrwały, bywają rozproszone, nieraz pozbawione podpisów, czasem podniszczone – ale każda z nich to skarb o nieoczywistej wartości.
Dla jednych kolekcja ma charakter systematyczny: katalogują pocztówki według miejscowości, dat, wydawnictw, technik. Inni – przeciwnie – układają je tematycznie: kobiety na plaży, dzieci w piasku, latarnie morskie, kutry na redzie. Jeszcze inni traktują kartki jako punkt wyjścia do większych narracji: budują wokół nich opowieści rodzinne, opracowują wystawy, wydają publikacje. Dla wielu to sposób na odzyskanie lokalnej tożsamości – szczególnie na terenach, które po wojnie zmieniły swój status, ludność, język. Stara pocztówka z Sopotu czy Kołobrzegu to wówczas nie tylko widok – to przypomnienie o warstwach historii, które pod obecnym krajobrazem wciąż cicho pulsują.
Współczesny rynek pocztówek działa głównie w dwóch przestrzeniach: fizycznej i cyfrowej. Targi staroci, giełdy kolekcjonerskie, regionalne jarmarki – tam można wciąż znaleźć kartki wręczane luzem, często bez opisu, czasem po kilka złotych. Ich urok polega właśnie na tym, że trzeba się im przyjrzeć z bliska – rozpoznać miejsce, styl, czasem nawet ustalić wydawcę po czcionce czy marginesie. To detektywistyczna przyjemność w najczystszej postaci. Wersja cyfrowa – aukcje internetowe, portale kolekcjonerskie – daje z kolei możliwość wyszukiwania konkretów: kartki z Jastarni z 1936 roku, seria z Gdyni wydana przez Ministerstwo Komunikacji, fotograficzne widoki portu wojennego. Tu już nie ma przypadku – tu zaczyna się świadome budowanie zbioru.

Coraz częściej stare pocztówki znad morza trafiają do projektów artystycznych i edukacyjnych. Są wykorzystywane w wystawach o dawnym życiu nadmorskim, jako ilustracje w albumach, elementy instalacji artystycznych, a nawet punkty wyjścia do opowieści teatralnych czy filmowych. Ich siła narracyjna jest ogromna – nie tylko pokazują pejzaż, ale sugerują historię, której nie trzeba dopowiadać wprost. Kadr, światło, fragment ubrania, cień na piasku – wszystko to uruchamia wyobraźnię. To dlatego coraz więcej nauczycieli historii lokalnej czy animatorów kultury sięga po stare kartki jako narzędzie pracy – nie ilustrację, lecz most między przeszłością a wyobraźnią współczesnych.
Nie bez znaczenia pozostaje także aspekt konserwatorski. Prawdziwy kolekcjoner nie ogranicza się do przechowywania – inwestuje w ochronę. Kartki są trzymane w specjalnych koszulkach, albumach bezkwasowych, czasem oprawiane w ramki z UV ochroną. Wszystko po to, by zachować nie tylko obraz, ale strukturę papieru, kolorystykę, dotyk przeszłości. Wartość tych przedmiotów polega bowiem nie tylko na ich zawartości graficznej, ale również na ich materialności – fakturze, zapachu, kruchości. To kontakt z autentycznością, który nie może być odtworzony w formie cyfrowej.
Wreszcie – pocztówki wracają także jako gest prezentowy. Wręczenie komuś starej kartki z nadmorskiego kurortu, z datą sprzed wojny, podpisem nieznanej osoby i znaczkiem z orłem bez korony – to intymny, pełen klasy gest. Nie chodzi o sentymentalizm. Chodzi o to, że w czasach szybkich rozwiązań, taki podarunek jest jak zatrzymanie zegara: „Zobacz – kiedyś ktoś tu był. I ty też możesz być częścią tej historii”. Kartka staje się wtedy mostem, listem i obrazem jednocześnie.
Zbieranie pocztówek znad polskiego morza to więc nie tylko kolekcjonowanie widoków. To budowanie własnej relacji z przeszłością, z krajobrazem, z kulturą zapisaną nie w podręcznikach, ale w spojrzeniach z drugiego planu, w cieniu latarni, w śladzie stopy na mokrym piasku. To sztuka patrzenia głębiej, a także dar dzielenia się tym spojrzeniem z innymi. Papier ma to do siebie, że starzeje się pięknie – i dlatego warto go ocalić. Choćby w formie pocztówki.
- Views9455
- Likes0









