Ciotka malarka Wyznania antykwariusza 020 Stanisław Karolewski
Umawiamy się na sobotę, bo są z Torunia i w tygodniu nie dojadą. Likwidacja mieszkania po ciotce. Gdy umarła miała dziewięćdziesiąt cztery lata. Do Wrocławia przyjechała ze Lwowa. Była malarką.
Wyjeżdżam w środku dnia – pół godziny przed umówioną porą. Ulice pełne są słońca i mieszczan. Ogarnia mnie częste ostatnio przeświadczenie, że ktoś podmienił świat – ten, na który patrzę jest fałszywy. To uczucie towarzyszy mi od dzieciństwa, ale ostatnio bardzo przybrało na sile. Zwłaszcza wśród ludzi, którzy przestali się różnić od tworów sztucznej inteligencji. Pomaga mi miłość i przyroda. Siekierą rozłupuję polana i wrzucam w ogień. Od wiosny do jesieni – morze.
Okolica uważana za podłą. Mylą mi się uliczki wciśnięte pomiędzy tereny pozakładowe a mur oddzielający od nowego osiedla. Getta wiecznie żywe. Przechodzę więc przez ziemię niczyją – tutaj też, mimo że jest zupełnie jak w moim dzieciństwie, gdy zapuściłem się w niewłaściwą stronę – liche drzewka, rozrzucone płyty betonowe, okruchy rozbitego szkła. Tutaj też – świat jest podmieniony.
Wahadłowe drzwi i oryginalne kafle w sieni kamienicy. W mieszkaniu wchodzi się od razu do dużego pokoju, za którym jest jeszcze obszerna sypialnia. Kuchnia i mała łazienka zostały odcięte od tego pierwszego pokoju ściankami z dykty – odbierając mu każda po jednym z trzech okien. Razem z pustymi już meblami ten układ powinien przerażać, ale atmosfera pracowni artystycznej i dawnych lat łagodzi brutalność tych rozwiązań.
Wracam do starego świata, jest tu coś z Montparnasu, zaplecza teatralnego, poszukiwań sztuki i sensu. Węgiel i karton przywołują wymarzoną kochankę. Zeschły bukiet, dni utracone, wciąż jeszcze młodość. Zapach perfum zmieszany z terpentyną. Na stole rozłożone rysunki, to samo na obrazach – kwiaty i zmysłowe, delikatne akty. Kobiece kształty wyłaniające się z miękkich tkanin. Szkic pokoju w którym się znajdujemy – z zaznaczonym podestem dla modelek – obok łóżko a nad jednym i drugim draperie, ale teraz to już tylko pusty kąt pokoju. Na środku parkietu pełno fioletowych worków na śmieci.
W biblioteczce sztuka: Holbein, Weiss, Żmurko i plejada innych artystów, a także praktyczne przepisy: Hopliński i Ślesiński, którzy uczą jak wyrabiać farby i jak gruntować płótno. Mnich Teofil z tymi samymi radami, ale jeszcze z czasów średniowiecza. Są też książki o zdrowiu.
– Ciocia wszystko co przeczytała, wypróbowywała na sobie. Recepty na mieszanki ziołowe i chińską gimnastykę. Miała już po dziewięćdziesiątce, a dalej uczyła się jogi i dziwnych przepisów: mieszała ananasa z chili i imbirem…
Choć w pracy antykwariusza to właściwe standard, ogarnia mnie żal, że nie poznałem tej szalonej artystki.
Mężczyzna podczas mojej wizyty cały czas krąży znosząc do kontenera worki pełne dobytku.
Kupuję dużą sztalugę – prawdziwą sztalugę, po artystce z poddasza. Kila toreb książek. Ceramiczną rzeźbę i obrazy. Jej paletę już wyrzucili. Kiedyś.
Wychodzą tuż za mną z mieszkania. Droga do Torunia nie jest krótka.
Słońce przebija się przez podstopnice, tralki i balustrady, wydobywa z kafli w sieni jakieś inne kształty, faliste linie spotęgowane przez światłocień. Ustawiam torby pełne książek i dzieł sztuki pod ścianą. Wtapiają się w te słoneczno-kamieniczne harce. Robię im zdjęcie. Gdzieś uciekło odczucie życia toczonego w symulacji. Piękno sztuki przydało mu prawdy.
autor: Stanisław Karolewski ( https://szarlatan.pl/szarlatan-stanislaw-karolewski/ )
Inne miniatury na: https://szarlatan.pl/category/wyznania-antykwariusza/
oraz https://facebook.com/Szarlatan
autor na Facebooku: facebook.com/stanislaw.karolewski
Youtube: https://www.youtube.com/@TVSZarlatan
- Views42352
- Likes0







